niedziela, 23 lutego 2014

Informacja

Chciałam powiedzieć, że zawieszam bloga na tydzień (w dniach 23-28 luty).
Przepraszam, ale muszę zacząć trochę bardziej się uczyć, przy czym jednocześnie nie chcę, żebyście pomyślały, że opuściłam bloga. To tylko tydzień i obiecuję, że wrócę do Was z nowymi pomysłami.
Dziękuję za wyrozumiałość. :)
Po za tym w zakładce 'PYTANIA' pojawiło się jedno odnośnie mojego aska, a więc proszę bardzo:  http://ask.fm/angelikaa2312
Możecie zadawać mi pytania na temat bloga (i nie tyko). :)

środa, 12 lutego 2014

Rozdział 31

Już jest! Przed Wami nowy rozdział do tego całkiem długi. :)
Mam nadzieję, że Wam się spodoba i, że zostawicie po sobie jakiś komentarz, który zmotywuje mnie do pisania kolejnych rozdziałów przygód Harry'ego i Hayley. :)
Co tu dużo pisać? Zapraszam do czytania i zachęcam do komentowania! ;)






_________________________________________________________________



Loczek dokładnie znał adres mojego ojca, choć mimo tego, że wiedział którędy mamy pójść czuł wielką presję, która z biegiem czasu ogarnęła także mnie. Widziałam jak jego drżące z niepokoju dłonie delikatnie muskały moje pace, jak ciemnoczerwone usta zaciskały się silnie, a zaczerwieniona twarz wręcz ‘’płonęła’’ na moich oczach. Już z daleka można było wyczuć napięcie, które odczuwaliśmy oboje. Nie sądziłam, że siedemnastolatek aż tak boi się konfrontacji z człowiekiem, który kilka lat temu wybrał narkotyki, zamiast pozostać z rodziną. Sama czułam ogromną niechęć na myśl, ze spotkam tego zwyrodniałego człowieka, który myślał tylko o sobie. To najgorsze uczucie w życiu – spotkanie z osobą, która zostawiła cię, nie mając żadnego interesu z twojego istnienia. Wybrał to co według niego było najlepsze – narkotyki.
Według różnych, usłyszanych ostatnio przeze mnie opowieści ojciec był palaczem marihuany, do której z czasem dołączyły inne proszki. Słyszałam także, że niedawno wyszedł ze szpitala, gdzie spędził dobre kilka miesięcy na odtruwaniu, ponieważ chciał popełnić samobójstwo. Wiele też wskazywało na to, że był na odwyku i na długi czas skończył z środkami odurzającymi lecz to niestety do niego powróciło.
Od mamy dużo można było słyszeć na temat Jack’a, ale nigdy nie mówiła, że opowiada o ojcu, była niedosłowna. Jako ojca traktowałam jedynie człowieka nazywanego ‘’wspomnieniem’’, a właściwie ‘’osobą, która zginęła w wypadku’’. Nic więcej. Matka nigdy nie chciała o nim rozmawiać, o tym jak zginął i o tym, gdzie jest jego grób, za to często mówiła o nieznajomym mężczyźnie, który wpadł w sidła narkomanii i alkoholizmu. Nigdy nie spodziewałabym się, że mówi o kimś tak ważnym w życiu każdego dziecka, w życiu każdego dorosłego, w moim życiu.
***
Szliśmy dość pośpiesznym krokiem, gdyż słońce zaczęło chować się za horyzont, a małe miasteczko na obrzeżach Londynu przykryła szara, gęsta mgła. Chmury na niebie miały ciemny, granatowy odcień, który sygnalizował, że lada moment z nieba lunie okropny deszcz. Nie czekaliśmy długo, gdyż byliśmy w środku drogi, gdy z nieba raz po raz zaczęły sączyć się małe, lekkie krople, które zaraz przerodziły się w siarczystą ulewę.
-Harry, co teraz zrobimy? Nie mamy parasolek, kurtek, nic! – przystanęłam, po czym złapałam chłopaka za nadgarstek.
Loczek także zatrzymał się. Jego czarny sweter był przesiąknięty do suchej nitki, a kasztanowe loczki zwijały się, mimo, że zgromadziły w sobie ogromną ilość wody.
-To! – powiedział, po czym z lekkością ułożył dłoń na moim policzku.
Przez chwilę patrzył na mnie słodko uśmiechając się pod nosem. Raz spoglądał w moje oczy wyszukując w nich mojej duszy, raz na moje rozgrzane do czerwoności usta, które zaczęły niekontrolowanie drżeć.
Woda spływała po moich włosach, które zaczęły przylegać do moich zaróżowionych policzków. Chłopak energicznie odgarnął je, po czym lekko rozchylił usta, po których zaczęła skapywać ciecz z nieba. Dopiero po chwili Loczek zmrużył oczy i zbliżył się do mnie. Moje powieki także opadły. Pocałował mnie.
Staliśmy pośrodku chodnika, wpijając się w siebie. Czułam jak usta chłopaka delikatnie muskają moje, a dłoń powolnymi ruchami toczy wzorki na moim policzku i mojej talii. Moje ręce były zarzucone na szyje chłopaka, który wykorzystał sytuację, by podnieść mnie. Moje stopy nagle oderwały się od ziemi. Uczucie to było porównywalne do lotu, przyjemnego lotu.
Podświadomie wiedziałam, że mijający nas przechodnie patrzą na nas, obserwują nas, ale my nie zwracaliśmy na to żadnej uwagi. Nasze pocałunki trwały w nieskończoność.
***
-Na pewno chcesz tam wejść? – Harry stanął w bezruchu obserwując mały, czteropokojowy dom, zbudowany z szarej cegły.
-Jestem pewna. – powiedziałam stanowczo, po czym udałam się w stronę ciemnobrązowych drzwi.
-Iść z tobą? – zapytał, stojąc tuż za mną.
-Poradzę sobie. – gwałtownie nacisnęłam klamkę domu, po czym lekko zapukałam do drzwi.
-Kto tam? – burknął nieprzyjemny głos z zewnątrz budynku.
 Jeszcze na chwilę odwróciłam się w stronę loczka, by upewnić się, że będzie na mnie czekał.
Przekroczyłam próg, gdzie powitał mnie szary, brudny, zapuszczony korytarz. W środku panowała ciemność, przy której z trudem mogłam zauważyć, że na bladoniebieskich ścianach widniały różne, niecodzienne napisy wymazane niezgrabnie czerwonym sprejem do graffiti. Na podłodze było widać jedynie ciemny, niechlujny, zabrudzony dywan, na którym porozrzucane były zużyte, nieestetyczne strzykawki.
-Mogę wiedzieć kto przyszedł? – mruknął kolejny głos, który dobiegał zza zniszczonych drzwi po prawej stronie.
Długo zbierałam się na odwagę, by wejść do pomieszczenia. Dopiero po krótkich rozmyślaniach udało mi się zapukać. Paraliżujący strach przeszył moje ciało na wylot. Wiedziałam, że nie ma odwrotu.
-Proszę wejść, do jasnej cholery! – ktoś wyraźnie krzyknął.
Moja ręka powolnym ruchem spoczęła na klamce. Przez chwile przygotowywałam się na widok jaki spotka mnie za obskurnymi drzwiami. Wiedziałam, że gdy je otworze, muszę stawić czoła temu co mnie za nimi czeka. Udało się. Nacisnęłam klamkę, po czym delikatnie uchyliłam drewniane drzwi. Trudno było mi uwierzyć w widoku, który mnie spotkał – trzech długowłosych mężczyzn siedziało wokół stołu, na którym stało kilka małych, kolorowych świeczek. Tylko one dawały światło, przy czym dokładnie podświetlały proszki, noże, strzykawki i skręty, które leżały obok. Reszta pokoju była ciemna, nie można było w nic dostrzec. Faceci, siedzący tam gwałtownie odwrócili się w moją stronę. Ich oczy były przekrwione, czerwone, włosy brudne, a twarze nieogolone, zarośnięte, ubrania to jedynie zwykłe niechlujne szmaty, jakby wyciągnięte wprost ze śmietnika. Ich ręce były odkryte, przez co dokładnie pokazywały zasinienia i miejsca po strzykawkach.
-Kim jesteś? – spytał jeden z nich, po czym podszedł do mnie.
Serce podeszło mi do gardła. Chciałam usiec, ale nie mogłam, gdyż mężczyzna, który do mnie podszedł z wielką siłą zatrzasnął za mną drzwi.
-Ja jeste… - zaczęłam, starając się zachować spokój.
-Nie ważne kim jest! Przyszła tu, przeszkodziła nam, więc za to zapłaci! – powiedział drugi, jego ton był bardzo złośliwy i szyderczy.
-Tak myślisz? Powinniśmy? – długowłosy brunet, który stał obok mnie zbliżył swoją twarz do mojej szyi, tak, że teraz dokładnie mogłam czuć jego oddech na swojej skórze.
Ręce rozpoczęły swoją fazę sparaliżowania, nogi także odmówiły mi posłuszeństwa.
-Musimy. Dawno nie było u nas gości. – facet przy stoliku uśmiechnął się złowrogo, po czym zgarnął ze stołu gotowego skręta.
On także wstał i udał się w moim kierunku. W ciągu kilkumetrowej drogi zdążył zapalić jointa. Zaciągnął się, a gdy był już przy mnie wypuścił cały dym z ust na moją twarz. Starałam się zachować ogromny spokój, bałam się, że coś może się wydarzyć.
-Taka niewinna dziewczynka nie powinna była przychodzić tu sama… - powiedział, po czym zaciągnął się po raz kolejny. – Mamy dla ciebie niespodziankę. Weź strzykawkę Jack. – odwrócił się w stronę ostatniego mężczyzny przy stole.
Imię wypowiedziane przez ćpuna przez długo krążyło mi w głowie, tak jakbym nie pamiętała do kogo należy, jednak wiedziała, że znam kogoś o takim imieniu.
Trzeci długowłosy mężczyzna wstał od okrągłego stolika, przy okazji zabierając ze sobą strzykawkę pełną jakiegoś płynu. Z mojej piersi wymknął się jedynie cichy jęk. Mężczyźni gwałtownie popchnęli mnie na ścianę, by później móc obkrążyć mnie dookoła.
-I co teraz powiesz? – zaśmiał się jeden z nich.
Moje serce stanęło. Byłam człowiekiem, który nigdy nie wie co robić w sytuacjach takich jak ta. Nie miałam pojęcia jak się zachować. Czułam, że jest mi duszno, że nie mogę oddychać, że zaraz zemdleje. Ostatkiem sił trzymałam się na nogach. Jak przez mgłę widziałam strzykawkę, którą wyrywali sobie z rąk. Wielkie nieszczęście spadło na mnie jak grom z jasnego nieba. Wiedziałam, że nie ma dla mnie żadnego ratunku. Na przedramieniu poczułam mocne ukłucie, porównywalne do ugryzienia ogromnego owada. Płyn już miał dostać się do moich żył, jednak coś w tym przeszkodziło. Wielki huk, jak gdyby rozwalających się drzwi. Troje mężczyzn gwałtownie odsunęło się ode mnie, zabierając ze sobą strzykawkę.
-Kim jesteś!? – krzyknął jeden z mężczyzn.
Powieki opadły na moje zaszklone oczy. Osunęłam się na ziemię. Mogłam jedynie słyszeć długą walkę, która rozgrywała się w pokoju. Po kilkuminutowych porachunkach, poczułam czyjeś dłonie na moich ramionach.
-Hayley, wszystko w porządku? – usłyszałam zachrypnięty głos Harry’ego, po czym otworzyłam oczy, nie widząc przed sobą nic.
-Nie Harry, nic nie jest w porządku. – mruknęłam.
-Hayley… - usłyszałam cichy szept, a na skórze poczułam mokre łzy kapiące z twarzy Loczka, a na policzku jego nieregularny oddech.
-Harry, nie martw się. – powiedziałam, po czym zamknęłam oczy.
 

wtorek, 11 lutego 2014

Rozdział 30

Nie mogę uwierzyć, ale muszę to powiedzieć... Wczoraj przekroczyliście 10000 wyświetleń. Bardzo Wam za to dziękuję i naprawdę nie wiem co powiedzieć. Jesteście wspaniali!
_______________________________________________________



Złapałam rozgrzaną dłoń chłopaka, który w tym samym momencie splótł ze sobą nasze smukłe palce. Spojrzał na mnie swoimi pięknymi, błyszczącymi, zielonymi oczami, po czym delikatnie uniósł kąciki ust ku górze, pozostawiając resztę twarzy kamienną. Wiedziałam, że był gotowy zrobić dla mnie wszystko, by pomóc mi, po za tym sam wiedział, że dużo dokonał. Postarał się, gdyż byłam jeszcze w szpitalu, gdy on odnalazł aktualny adres mojego ojca. Nie powiedział mi o tym od razu, ale byłam pewna, że zrobił to dla mojego dobra. Domyślił się, że chciałabym uciec ze szpitala, gdyby tylko dał mi dane mojego ojca wcześniej. Zaraz po opuszczeniu przeze mnie szpitala zadzwonił do mnie i powiedział o wszystkim. W jego głosie słyszałam duże zaniepokojenie. Obawiałam się, że znalazł zbyt wiele informacji, nawet takich, które nie były potrzebne.
-Nazywa się Jack Wilson… - powiedział, nadal trzymając w zaciśnięciu moją dłoń.
-Jack? – powtórzyłam niepewnie. – Skąd ja kojarzę to imię?
Zamyśliłam się na chwilę, by móc dokładnie przypomnieć sobie mężczyznę o takim imieniu. Chwila ciszy przywołała wiele naprawdę ciekawych wspomnień z wczesnego dzieciństwa, jednak w mojej głowie utknęło jedno – opowieści mojej babci. Starsza kobieta, matka mojej rodzicielki, siedząca tuż przy moim łóżku na starym, skrzypiącym, bujanym fotelu. Zawsze późnym wieczorem przychodziła do mnie, by opowiedzieć mi historię, które nigdy nie miały miejsca (przynajmniej nie powinny). Były to krótkie, spójne opowiastki o biednym, nieposłusznym Jack’u, który w swoim życiu natrafił na wielkie nieszczęście i smutek. Stracił rodzinę, często chorował, miał złych, nieodpowiednich przyjaciół. W końcu po długim odnajdywaniu swojej Itaki, spotkał przepiękną, zamożną księżniczkę Julie, która obdarowała go wspaniałym, wiecznym uczuciem. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie szczegół, że główny bohater bajki powraca do starych nawyków, by księżniczka Julia nie cierpiała z jego powodu…
-Babcia kiedyś opowiadała mi historię… O Jack’u i Julii… Julia to moja matka, a Jack to mój ojciec… - z moich oczu popłynęła pierwsza tego dnia łza.
-Nie płacz, kochanie. – chłopak powolnym ruchem zbliżył wolną dłoń do mojej twarzy, by z lekkością motyla zetrzeć z niej kroplę słonej wody, która kierowała się w stronę zaczerwienionego policzka.
-Harry, teraz wiem, że moja rodzina opiera się na kłamstwie. – powiedziałam po czym mocno wtuliłam się w rozciągnięty, czarny sweter chłopaka, który połyskiwał w świetle południowego słońca.
-Bądź silna. Przed nami długa droga. – Zielonooki wyraźnie zacisnął usta, nadal obejmując mnie.
Loczek miał zupełną rację. Przed nami było około sto kilometrów długiej, męczącej podróży autobusem.
***
Siedzenia były praktycznie wolne, a ludzie dopiero zaczęli wsiadać do pojazdu, gdy nasza dwójka zdążyła wygodnie usadowić się na miejscach siedzących. To Harry zajął miejsce od okna, by móc obserwować drogę. Mimo, że nadal znajdowaliśmy się na przystanku, chłopak cały czas z uwagą patrzył na wiosenny, Londyński krajobraz mieszczący się za oknem. Słońce oświetlało jedynie jego twarz, przez co on zaczął mrużyć oczy. Na krótką chwilę odwrócił się w moją stronę, tak jak gdyby chciał sprawdzić czy wszystko jest w porządku.
-Oprzyj się. – powiedział z uśmiechem.
Posłuchałam loczka. Wygodnie oparłam się na jego umięśnionym ramieniu.
-Hayley? – pytał niepewnie.
-Tak? – mruknęłam cicho.
-Mówiłem już, jak bardzo Cię kocham? – spytał.
Na mojej twarzy pojawił się jedynie lekki uśmiech. Słowa chłopaka od razu dodały mi skrzydeł.

poniedziałek, 10 lutego 2014

Rozdział 29

Wiem, że bardzo długo nie dodawałam rozdziału, ale w te ferie wzięłam sobie trochę wolnego od blogowania i pisania. W tym tygodniu porządnie się za to wezmę i tym razem już obiecuję.
Tak czy inaczej zapraszam na rozdział 29. :)
Nie zapomnij zostawić komentarza.
_______________________________________________________________



-Harry już wie o tym, że zostanie ojcem? – spytałam zaraz po otwarciu oczu.
-Kotku, jesteśmy w szpitalu, nie rozmawiajmy o tym. – matka pogładziła mnie po głowie, jednak ja gwałtownie odepchnęłam jej rękę. – Coś nie tak?
-Może to, że Harry nie jest ojcem tego dziecka? – z trudnością usiadłam na szpitalnym łóżku.
-Córciu, to jego dzie… - zaczęła.
-Kłamiesz! – krzyknęłam wyrywczo, zaciskając pięści na prześcieradle.
-Nie powinnyśmy zaczynać tutaj tego tematu. – matka wstała z krzesełka, które stało tuż obok mojego łóżka.
Kobieta lekkim krokiem podeszła do okna, po czym opadła się o parapet, z uwagą wpatrując się w spadające z nieba krople deszczu.
-Wiesz jak to jest? – westchnęła głośno. – Wiążesz się z kimś, kto według ciebie jest idealny, nie ma wad, posiada same zalety… Nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak jego obecność może ci zaszkodzić. Jest zły do szpiku kości, jednak tobie wydaje się, że go kochasz… Kochasz całym sercem. Wiesz, że widziałaś za dużo, ale nie wiesz, czy to może ci zaszkodzić… I gdy wydaje ci się, że wszystko jest w porządku, on przestaje być zauroczony… Zaczyna traktować cię tak, jak innych, jak swoich niewolników. Nie możesz być tak naiwna jak ja, zrozum…
Ostatnie zdanie wydobyte z ust matki było ciche i stłumione. Pozostawiało cień tajemnicy na całą jej opowieść, która dla mnie była czymś nierealnym i nieosiągalnym, dziwnym.
-O czym mówisz? – spytałam, uważnie obserwując jej skupioną sylwetkę, która nadal lustrowała krople deszczu, lecące z nieba niczym łzy Matki Ziemi.
-O moim życiu… O naszym życiu… - westchnęła ponownie.
-Jak to? – spytałam, nadal siedząc na łóżku.
Nie wiedziałam, co rodzicielka sugeruje mówiąc, że opowieść dotyczy naszego losu.
-Twój ojciec był naprawdę złą osobą… - wyszeptała.
Chwila przytłaczającej, głuchej ciszy spowodowała przejście niemiłych, drażniących dreszczy, tuż pod karkiem.
-Był kryminalistą. Nie zauważałam tego, chociaż codziennie widziałam nowe tatuaże na jego ciele, nowych rannych ludzi, nowe niedopałki skrętów, codziennie uczyłam się nowych wyzwisk, czasami kierowanych do mnie. Koszmar. Kochałam go, a on? Bawił się mną. Zaczęło się od imprez i alkoholu, a później? Pierwszy, drugi joint… Popadłam w nałóg, z którego wychodziłam latami. Miałam wtedy piętnaście lat, a on był już dorosłym, dwudziestopięcioletnim mężczyzną. Namawiał mnie na czyny, przez które prawie wylądowałam w więzieniu. Napady, kradzieże… Nie wiedziałam, że miłość może spowodować aż taki uszczerbek duszy człowieka. – matka odwróciła się na pięcie, prezentując tym samym łzy spływające po jej policzku. – Odizolowałam się od matki, która nie miała wtedy ze mnie żadnego interesu, pozwalała mi na wszystko i nawet nie myślała o mnie. W wieku szesnastu lat przeprowadziłam się do domu twojego ojca, o ile stary, zniszczony budynek byłej fabryki można nazwać domem. Towarzystwo, które miałam okazję tam poznać, do dzisiaj krąży mi po głowie… Ćpuny i pijacy! – matka otarła łzy. – Pięć lat czekałam aż on w końcu zmądrzeje. Starałam się go zmienić, a gdy już myślałam, że mi się udało zgodziłam się na ślub. Parę dni po uroczystości dowiedziałam się, że za sześć miesięcy przyjdziesz na świat. Obydwoje byliśmy bardzo zadowoleni, jednak ojciec wyjechać zaraz po twoich narodzinach. Wrócił gdy miałaś dwa lata i został z nami przez kolejne kilka lat. Później znów wrócił do świata alkoholu i narkotyków. Nie widziałam go od dawna. Dopiero wczoraj dowiedziałam się, że jest w Londynie i bardzo chcę się z nami spotkać… I co mam teraz zrobić? Spotkać się z nim i udawać, że wszystko jest w porządku? Teraz jestem z Desem i nie mam zamiaru do niego wracać. – zakończyła, gwałtownie siadając na krześle.
Jej dłonie zaraz powędrowały na twarz, którą w nich skryła.
-Żyjesz w kłamstwie… - wyszeptałam. - Chciałaś odciągnąć mnie od Harry’ego, bo według ciebie jest kryminalistą? Wydaje ci się, że skończę jak ty? – krzyknęłam zdenerwowana.
Nie wiedziałam, jak zinterpretować opowieść matki. Z jednej strony wiem, dlaczego jest tak nadopiekuńcza, z drugiej strony, nie wiem, dlaczego twierdzi, że Loczek jest złym człowiekiem.
-Idę zapalić. – powiedziała, po czym wstała, nie patrząc nawet na mnie.
-Jesteś w ciąży! – krzyknęłam po raz drugi, gdy ta była przy drzwiach.
-To tylko jeden papieros. – odpowiedziała.
Gdy wyszła złapałam za telefon komórkowy, szybko wybierając numer Zielonookiego.
-Heyley? – spytał znajomy, łagodny głos w słuchawce.
-Harry, mam prośbę… - powiedziałam półszeptem. – Jak wyjdę ze szpitala pomożesz mi odnaleźć mojego ojca?
-Jesteś w szpitalu? – chłopak wyraźnie zdziwił się. – Przyjadę do ciebie!
-Harry, zaczekaj. Nie może tu być mojej matki, wiesz jaka jest… - zmartwiłam się.
-Dzwoń jak tylko wyjdzie. – chłopak westchnął i także wyraźnie posmutniał.
-Kocham cię, Harry… - po raz pierwszy wyszeptałam do niego te słowa, niepewnie.
-Ja ciebie też, kochanie. – powiedział tonem, który zasugerował, że chłopak uśmiechnął się lekko.
Rozłączyłam się.

wtorek, 4 lutego 2014

Rozdział 28

Rozdział napisałam wczoraj, ale niestety internet nie pozwolił dodać mi go w terminie.
Tak czy inaczej opóźnienie nie jest duże.
Hmm... Mam wrażenie, że większość komentarzy dotyczy matki, więc już wyjaśniam:
w niedalekiej przyszłości poznamy kilka jej sekretów, wtedy będziemy miały okazję poznać jej przeszłość i uciążliwe życie, które do tej pory nawet dla Hayley było tajemnicą. Reszta się okaże, bo i tak dużo Wam powiedziałam. :)
Miłego czytania i do jutra!
_________________________________________________________________



Odchyliłam lekko głowę, by tym razem swobodnie móc ujrzeć ciemne, nocne niebo, które zdawało się być tuż za okienną szybą. Owinięta miękkim, brązowym kocem siedziałam na krześle, z kubkiem gorącej herbaty z cytryną w ręce. Uwielbiałam zapach tego cudownego napoju, kupionego w pobliskim sklepie. Jego przyjemny lekki zapach oraz cudowny smak, tak różniący się od innych. Starałam się nie myśleć o problemach, które wręcz wdrążają się w moje życie od czasu poznania Loczka. Smutek i udręka, a także pech uczepiły się mnie chyba na wieczność. Ciąża matki jeszcze bardziej mnie dobiła. Gdy się o niej dowiedziałam, miałam ochotę zrobić w domu awanturę, ale… Powstrzymałam się, choć z trudem.
-Wszystko w porządku? – matka zajrzała do mojego pokoju, lekko uchylając przy tym drzwi.
Nie chciałam jej widzieć. Jej twarz, która uśmiechała się przyjaźnie, odpychała mnie już na samym wstępie. Jej wygląd… Nie była zmartwiona, cieszyła się.
-Tak… - parsknęłam niemiło.
-Chciałam Ci o tym powiedzieć… W lepszej sytuacji… Oj… - zaczęła.
-Nie obchodzi mnie to! – przerwałam.
Słuchanie jej było niemiłosierne. Powodowało ogromny ból.
-Nie chcesz wiedzieć kto jest ojcem? – spytała z nadzieją.
-Des? Nic nowego. – mruknęłam.
Chwila ciszy dała mi się we znaki. Nerwy buzowały, a rozgrzane czoło piekło. Czułam się jakbym zaraz miała upaść. Dobić mogła mnie jedynie kolejna wiadomość…
-Prawdopodobnie Harry. – matka złożyła ręce na piersi, robiąc przy tym minę, która wyglądała jakby chciała powiedzieć ‘’a nie mówiłam?’’.
Znów cisza. Lekka, jednak nieprzyjemna.
-Słucham? – spytałam z niedowierzenia.
Moje serce nagle stanęło, tak jak w Chelmsford. Czułam, że krzesło, na którym siedzę zapada się pod ziemię, a ja razem z nim. Okropne uderzenie gorąca, jak gdyby fala. Długi, uciskający ból pod czaszką tuż nad rozgrzanym czołem. Słone łzy napływające do oczu, drażniące spojówki. Powieki opadły, przede mną była jedynie ciemność. Tym razem poczułam się inaczej, lekko jak nigdy. Wiedziałam, że moje ciało powoli osuwa się na ziemię. Nie mogłam tego opanować, bo było to silniejsze ode mnie. Lekkie uderzenie, jak gdyby koniec. Koniec wszystkiego…
***
Moje powieki spoczywały na oczach, nie pozwalając mi nic zobaczyć. Czułam się jak sparaliżowana, nie mogąc wykonać żadnego ruchu. Moje ciało było bezwładne, niepewne, niespokojne. Pozostał mi jedynie słuch. Dokładnie łowiłam każdy, nawet najcichszy szmer. Wiedziałam, że gdzieś niedaleko mnie znajduję się dużo ludzi – chodzą i biegają, rozmawiają. Był to bardzo stłumiony szmer, więc wszystko wskazywało na to, że działo się to za ścianą. Następnie usłyszałam głośną, energiczną melodię, która rozprzestrzeniła się kilka kroków ode mnie, był to dzwonek telefonu mojej mamy.
-Nie martw się, Des… - mówiła, prawdopodobnie do komórki. – Wszystko jest w porządku, ale niepotrzebnie skłamałam.
Cisza.
-Muszę odciągnąć tego kryminalistę od mojej córki! – ton matki wyraźnie zaostrzył się.
Cisza.
-Des, zrozum… Wiesz jaki jest twój syn… - rodzicielka uspokoiła się.
Cisza.
-Skąd wiesz, że on ją kocha? Nie rozmawiasz z nim. – znów stała się zdenerwowana.
Cisza.
-To nie rozmowa na telefon, spotkamy się, kiedy zabiorę ją do domu. Po za tym, chcę przypomnieć ci, że jej ojciec w dalszym ciągu chce ją zobaczyć, a ukrywanie tego przed nią nie jest czymś łatwym. Nie ważne. Do zobaczenia. – zakończyła.
Moje serce znów zastygło, jakby zmrożone lodem. Rodzicielka w jednej chwili stała się znienawidzoną osobą. Okłamała mnie nie tylko o tym, że jest w ciąży z Loczkiem, ale też o tym, że mój ojciec nie żyje. Ojciec, którego tak potrzebowałam, którego tak kochałam, przez którego ‘’śmierć’’ płakałam. Zaczynam wątpić w prawdomówność matki… Całe moje życie staje się jednym wielkim kłamstwem. Nie jestem pewna jutra, nie wiem czy kobieta, która troszczyła się o mnie przez siedemnaście lat jest osobą której mogę na nowo zaufać. Może miłość, którą mnie darzy też wymyśliła?
Szablon by S1K