Chciałam powiedzieć, że zawieszam bloga na tydzień (w dniach 23-28 luty).
Przepraszam, ale muszę zacząć trochę bardziej się uczyć, przy czym jednocześnie nie chcę, żebyście pomyślały, że opuściłam bloga. To tylko tydzień i obiecuję, że wrócę do Was z nowymi pomysłami.
Dziękuję za wyrozumiałość. :)
Po za tym w zakładce 'PYTANIA' pojawiło się jedno odnośnie mojego aska, a więc proszę bardzo: http://ask.fm/angelikaa2312
Możecie zadawać mi pytania na temat bloga (i nie tyko). :)
niedziela, 23 lutego 2014
środa, 12 lutego 2014
Rozdział 31
Już jest! Przed Wami nowy rozdział do tego całkiem długi. :)
Mam nadzieję, że Wam się spodoba i, że zostawicie po sobie jakiś komentarz, który zmotywuje mnie do pisania kolejnych rozdziałów przygód Harry'ego i Hayley. :)
Co tu dużo pisać? Zapraszam do czytania i zachęcam do komentowania! ;)
_________________________________________________________________
Mam nadzieję, że Wam się spodoba i, że zostawicie po sobie jakiś komentarz, który zmotywuje mnie do pisania kolejnych rozdziałów przygód Harry'ego i Hayley. :)
Co tu dużo pisać? Zapraszam do czytania i zachęcam do komentowania! ;)
_________________________________________________________________
Loczek dokładnie znał adres
mojego ojca, choć mimo tego, że wiedział którędy mamy pójść czuł wielką presję,
która z biegiem czasu ogarnęła także mnie. Widziałam jak jego drżące z
niepokoju dłonie delikatnie muskały moje pace, jak ciemnoczerwone usta zaciskały
się silnie, a zaczerwieniona twarz wręcz ‘’płonęła’’ na moich oczach. Już z
daleka można było wyczuć napięcie, które odczuwaliśmy oboje. Nie sądziłam, że
siedemnastolatek aż tak boi się konfrontacji z człowiekiem, który kilka lat
temu wybrał narkotyki, zamiast pozostać z rodziną. Sama czułam ogromną niechęć
na myśl, ze spotkam tego zwyrodniałego człowieka, który myślał tylko o sobie.
To najgorsze uczucie w życiu – spotkanie z osobą, która zostawiła cię, nie
mając żadnego interesu z twojego istnienia. Wybrał to co według niego było
najlepsze – narkotyki.
Według różnych, usłyszanych
ostatnio przeze mnie opowieści ojciec był palaczem marihuany, do której z
czasem dołączyły inne proszki. Słyszałam także, że niedawno wyszedł ze
szpitala, gdzie spędził dobre kilka miesięcy na odtruwaniu, ponieważ chciał
popełnić samobójstwo. Wiele też wskazywało na to, że był na odwyku i na długi
czas skończył z środkami odurzającymi lecz to niestety do niego powróciło.
Od mamy dużo można było słyszeć
na temat Jack’a, ale nigdy nie mówiła, że opowiada o ojcu, była niedosłowna. Jako
ojca traktowałam jedynie człowieka nazywanego ‘’wspomnieniem’’, a właściwie
‘’osobą, która zginęła w wypadku’’. Nic więcej. Matka nigdy nie chciała o nim
rozmawiać, o tym jak zginął i o tym, gdzie jest jego grób, za to często mówiła
o nieznajomym mężczyźnie, który wpadł w sidła narkomanii i alkoholizmu. Nigdy
nie spodziewałabym się, że mówi o kimś tak ważnym w życiu każdego dziecka, w
życiu każdego dorosłego, w moim życiu.
***
Szliśmy dość pośpiesznym krokiem,
gdyż słońce zaczęło chować się za horyzont, a małe miasteczko na obrzeżach
Londynu przykryła szara, gęsta mgła. Chmury na niebie miały ciemny, granatowy
odcień, który sygnalizował, że lada moment z nieba lunie okropny deszcz. Nie
czekaliśmy długo, gdyż byliśmy w środku drogi, gdy z nieba raz po raz zaczęły
sączyć się małe, lekkie krople, które zaraz przerodziły się w siarczystą ulewę.
-Harry, co teraz zrobimy? Nie
mamy parasolek, kurtek, nic! – przystanęłam, po czym złapałam chłopaka za
nadgarstek.
Loczek także zatrzymał się. Jego
czarny sweter był przesiąknięty do suchej nitki, a kasztanowe loczki zwijały
się, mimo, że zgromadziły w sobie ogromną ilość wody.
-To! – powiedział, po czym z
lekkością ułożył dłoń na moim policzku.
Przez chwilę patrzył na mnie
słodko uśmiechając się pod nosem. Raz spoglądał w moje oczy wyszukując w nich
mojej duszy, raz na moje rozgrzane do czerwoności usta, które zaczęły
niekontrolowanie drżeć.
Woda spływała po moich włosach,
które zaczęły przylegać do moich zaróżowionych policzków. Chłopak energicznie
odgarnął je, po czym lekko rozchylił usta, po których zaczęła skapywać ciecz z
nieba. Dopiero po chwili Loczek zmrużył oczy i zbliżył się do mnie. Moje
powieki także opadły. Pocałował mnie.
Staliśmy pośrodku chodnika,
wpijając się w siebie. Czułam jak usta chłopaka delikatnie muskają moje, a dłoń
powolnymi ruchami toczy wzorki na moim policzku i mojej talii. Moje ręce były zarzucone
na szyje chłopaka, który wykorzystał sytuację, by podnieść mnie. Moje stopy
nagle oderwały się od ziemi. Uczucie to było porównywalne do lotu, przyjemnego
lotu.
Podświadomie wiedziałam, że
mijający nas przechodnie patrzą na nas, obserwują nas, ale my nie zwracaliśmy
na to żadnej uwagi. Nasze pocałunki trwały w nieskończoność.
***
-Na pewno chcesz tam wejść? –
Harry stanął w bezruchu obserwując mały, czteropokojowy dom, zbudowany z szarej
cegły.
-Jestem pewna. – powiedziałam stanowczo,
po czym udałam się w stronę ciemnobrązowych drzwi.
-Iść z tobą? – zapytał, stojąc
tuż za mną.
-Poradzę sobie. – gwałtownie nacisnęłam
klamkę domu, po czym lekko zapukałam do drzwi.
-Kto tam? – burknął nieprzyjemny głos
z zewnątrz budynku.
Jeszcze na chwilę odwróciłam się w stronę
loczka, by upewnić się, że będzie na mnie czekał.
Przekroczyłam próg, gdzie powitał
mnie szary, brudny, zapuszczony korytarz. W środku panowała ciemność, przy
której z trudem mogłam zauważyć, że na bladoniebieskich ścianach widniały
różne, niecodzienne napisy wymazane niezgrabnie czerwonym sprejem do graffiti.
Na podłodze było widać jedynie ciemny, niechlujny, zabrudzony dywan, na którym
porozrzucane były zużyte, nieestetyczne strzykawki.
-Mogę wiedzieć kto przyszedł? –
mruknął kolejny głos, który dobiegał zza zniszczonych drzwi po prawej stronie.
Długo zbierałam się na odwagę, by
wejść do pomieszczenia. Dopiero po krótkich rozmyślaniach udało mi się zapukać.
Paraliżujący strach przeszył moje ciało na wylot. Wiedziałam, że nie ma
odwrotu.
-Proszę wejść, do jasnej cholery!
– ktoś wyraźnie krzyknął.
Moja ręka powolnym ruchem
spoczęła na klamce. Przez chwile przygotowywałam się na widok jaki spotka mnie
za obskurnymi drzwiami. Wiedziałam, że gdy je otworze, muszę stawić czoła temu
co mnie za nimi czeka. Udało się. Nacisnęłam klamkę, po czym delikatnie
uchyliłam drewniane drzwi. Trudno było mi uwierzyć w widoku, który mnie spotkał
– trzech długowłosych mężczyzn siedziało wokół stołu, na którym stało kilka
małych, kolorowych świeczek. Tylko one dawały światło, przy czym dokładnie
podświetlały proszki, noże, strzykawki i skręty, które leżały obok. Reszta
pokoju była ciemna, nie można było w nic dostrzec. Faceci, siedzący tam
gwałtownie odwrócili się w moją stronę. Ich oczy były przekrwione, czerwone,
włosy brudne, a twarze nieogolone, zarośnięte, ubrania to jedynie zwykłe
niechlujne szmaty, jakby wyciągnięte wprost ze śmietnika. Ich ręce były
odkryte, przez co dokładnie pokazywały zasinienia i miejsca po strzykawkach.
-Kim jesteś? – spytał jeden z
nich, po czym podszedł do mnie.
Serce podeszło mi do gardła.
Chciałam usiec, ale nie mogłam, gdyż mężczyzna, który do mnie podszedł z wielką
siłą zatrzasnął za mną drzwi.
-Ja jeste… - zaczęłam, starając
się zachować spokój.
-Nie ważne kim jest! Przyszła tu,
przeszkodziła nam, więc za to zapłaci! – powiedział drugi, jego ton był bardzo
złośliwy i szyderczy.
-Tak myślisz? Powinniśmy? –
długowłosy brunet, który stał obok mnie zbliżył swoją twarz do mojej szyi, tak,
że teraz dokładnie mogłam czuć jego oddech na swojej skórze.
Ręce rozpoczęły swoją fazę
sparaliżowania, nogi także odmówiły mi posłuszeństwa.
-Musimy. Dawno nie było u nas
gości. – facet przy stoliku uśmiechnął się złowrogo, po czym zgarnął ze stołu
gotowego skręta.
On także wstał i udał się w moim
kierunku. W ciągu kilkumetrowej drogi zdążył zapalić jointa. Zaciągnął się, a
gdy był już przy mnie wypuścił cały dym z ust na moją twarz. Starałam się
zachować ogromny spokój, bałam się, że coś może się wydarzyć.
-Taka niewinna dziewczynka nie
powinna była przychodzić tu sama… - powiedział, po czym zaciągnął się po raz
kolejny. – Mamy dla ciebie niespodziankę. Weź strzykawkę Jack. – odwrócił się w
stronę ostatniego mężczyzny przy stole.
Imię wypowiedziane przez ćpuna przez
długo krążyło mi w głowie, tak jakbym nie pamiętała do kogo należy, jednak
wiedziała, że znam kogoś o takim imieniu.
Trzeci długowłosy mężczyzna wstał
od okrągłego stolika, przy okazji zabierając ze sobą strzykawkę pełną jakiegoś
płynu. Z mojej piersi wymknął się jedynie cichy jęk. Mężczyźni gwałtownie popchnęli
mnie na ścianę, by później móc obkrążyć mnie dookoła.
-I co teraz powiesz? – zaśmiał się
jeden z nich.
Moje serce stanęło. Byłam
człowiekiem, który nigdy nie wie co robić w sytuacjach takich jak ta. Nie
miałam pojęcia jak się zachować. Czułam, że jest mi duszno, że nie mogę
oddychać, że zaraz zemdleje. Ostatkiem sił trzymałam się na nogach. Jak przez
mgłę widziałam strzykawkę, którą wyrywali sobie z rąk. Wielkie nieszczęście
spadło na mnie jak grom z jasnego nieba. Wiedziałam, że nie ma dla mnie żadnego
ratunku. Na przedramieniu poczułam mocne ukłucie, porównywalne do ugryzienia ogromnego owada.
Płyn już miał dostać się do moich żył, jednak coś w tym przeszkodziło. Wielki
huk, jak gdyby rozwalających się drzwi. Troje mężczyzn gwałtownie odsunęło się ode
mnie, zabierając ze sobą strzykawkę.
-Kim jesteś!? – krzyknął jeden z
mężczyzn.
Powieki opadły na moje zaszklone
oczy. Osunęłam się na ziemię. Mogłam jedynie słyszeć długą walkę, która
rozgrywała się w pokoju. Po kilkuminutowych porachunkach, poczułam czyjeś
dłonie na moich ramionach.
-Hayley, wszystko w porządku? –
usłyszałam zachrypnięty głos Harry’ego, po czym otworzyłam oczy, nie widząc
przed sobą nic.
-Nie Harry, nic nie jest w
porządku. – mruknęłam.
-Hayley… - usłyszałam cichy
szept, a na skórze poczułam mokre łzy kapiące z twarzy Loczka, a na policzku
jego nieregularny oddech.
-Harry, nie martw się. –
powiedziałam, po czym zamknęłam oczy.
wtorek, 11 lutego 2014
Rozdział 30
Nie mogę uwierzyć, ale muszę to powiedzieć... Wczoraj przekroczyliście 10000 wyświetleń. Bardzo Wam za to dziękuję i naprawdę nie wiem co powiedzieć. Jesteście wspaniali!
_______________________________________________________
_______________________________________________________
Złapałam rozgrzaną dłoń chłopaka, który w tym samym momencie
splótł ze sobą nasze smukłe palce. Spojrzał na mnie swoimi pięknymi,
błyszczącymi, zielonymi oczami, po czym delikatnie uniósł kąciki ust ku górze,
pozostawiając resztę twarzy kamienną. Wiedziałam, że był gotowy zrobić dla mnie
wszystko, by pomóc mi, po za tym sam wiedział, że dużo dokonał. Postarał się,
gdyż byłam jeszcze w szpitalu, gdy on odnalazł aktualny adres mojego ojca. Nie
powiedział mi o tym od razu, ale byłam pewna, że zrobił to dla mojego dobra.
Domyślił się, że chciałabym uciec ze szpitala, gdyby tylko dał mi dane mojego
ojca wcześniej. Zaraz po opuszczeniu przeze mnie szpitala zadzwonił do mnie i
powiedział o wszystkim. W jego głosie słyszałam duże zaniepokojenie. Obawiałam
się, że znalazł zbyt wiele informacji, nawet takich, które nie były potrzebne.
-Nazywa się Jack Wilson… - powiedział, nadal trzymając w
zaciśnięciu moją dłoń.
-Jack? – powtórzyłam niepewnie. – Skąd ja kojarzę to imię?
Zamyśliłam się na chwilę, by móc dokładnie przypomnieć sobie
mężczyznę o takim imieniu. Chwila ciszy przywołała wiele naprawdę ciekawych
wspomnień z wczesnego dzieciństwa, jednak w mojej głowie utknęło jedno –
opowieści mojej babci. Starsza kobieta, matka mojej rodzicielki, siedząca tuż
przy moim łóżku na starym, skrzypiącym, bujanym fotelu. Zawsze późnym wieczorem
przychodziła do mnie, by opowiedzieć mi historię, które nigdy nie miały miejsca
(przynajmniej nie powinny). Były to krótkie, spójne opowiastki o biednym,
nieposłusznym Jack’u, który w swoim życiu natrafił na wielkie nieszczęście i
smutek. Stracił rodzinę, często chorował, miał złych, nieodpowiednich
przyjaciół. W końcu po długim odnajdywaniu swojej Itaki, spotkał przepiękną,
zamożną księżniczkę Julie, która obdarowała go wspaniałym, wiecznym uczuciem.
Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie szczegół, że główny bohater bajki powraca
do starych nawyków, by księżniczka Julia nie cierpiała z jego powodu…
-Babcia kiedyś opowiadała mi historię… O Jack’u i Julii…
Julia to moja matka, a Jack to mój ojciec… - z moich oczu popłynęła pierwsza
tego dnia łza.
-Nie płacz, kochanie. – chłopak powolnym ruchem zbliżył
wolną dłoń do mojej twarzy, by z lekkością motyla zetrzeć z niej kroplę słonej
wody, która kierowała się w stronę zaczerwienionego policzka.
-Harry, teraz wiem, że moja rodzina opiera się na kłamstwie.
– powiedziałam po czym mocno wtuliłam się w rozciągnięty, czarny sweter
chłopaka, który połyskiwał w świetle południowego słońca.
-Bądź silna. Przed nami długa droga. – Zielonooki wyraźnie
zacisnął usta, nadal obejmując mnie.
Loczek miał zupełną rację. Przed nami było około sto
kilometrów długiej, męczącej podróży autobusem.
***
Siedzenia były praktycznie wolne, a ludzie dopiero zaczęli
wsiadać do pojazdu, gdy nasza dwójka zdążyła wygodnie usadowić się na miejscach
siedzących. To Harry zajął miejsce od okna, by móc obserwować drogę. Mimo, że
nadal znajdowaliśmy się na przystanku, chłopak cały czas z uwagą patrzył na
wiosenny, Londyński krajobraz mieszczący się za oknem. Słońce oświetlało
jedynie jego twarz, przez co on zaczął mrużyć oczy. Na krótką chwilę odwrócił się w moją stronę, tak jak gdyby chciał sprawdzić czy wszystko jest w porządku.
-Oprzyj się. – powiedział z uśmiechem.
Posłuchałam loczka. Wygodnie oparłam się na jego umięśnionym
ramieniu.
-Hayley? – pytał niepewnie.
-Tak? – mruknęłam cicho.
-Mówiłem już, jak bardzo Cię kocham? – spytał.
Na mojej twarzy pojawił się jedynie lekki uśmiech.
Słowa chłopaka od razu dodały mi skrzydeł.
poniedziałek, 10 lutego 2014
Rozdział 29
Wiem, że bardzo długo nie dodawałam rozdziału, ale w te ferie wzięłam sobie trochę wolnego od blogowania i pisania. W tym tygodniu porządnie się za to wezmę i tym razem już obiecuję.
Tak czy inaczej zapraszam na rozdział 29. :)
Nie zapomnij zostawić komentarza.
_______________________________________________________________
Tak czy inaczej zapraszam na rozdział 29. :)
Nie zapomnij zostawić komentarza.
_______________________________________________________________
-Harry już wie o tym, że zostanie ojcem? – spytałam zaraz po
otwarciu oczu.
-Kotku, jesteśmy w szpitalu, nie rozmawiajmy o tym. – matka pogładziła
mnie po głowie, jednak ja gwałtownie odepchnęłam jej rękę. – Coś nie tak?
-Może to, że Harry nie jest ojcem tego dziecka? – z trudnością
usiadłam na szpitalnym łóżku.
-Córciu, to jego dzie… - zaczęła.
-Kłamiesz! – krzyknęłam wyrywczo, zaciskając pięści na
prześcieradle.
-Nie powinnyśmy zaczynać tutaj tego tematu. – matka wstała z
krzesełka, które stało tuż obok mojego łóżka.
Kobieta lekkim krokiem podeszła do okna, po czym opadła się
o parapet, z uwagą wpatrując się w spadające z nieba krople deszczu.
-Wiesz jak to jest? – westchnęła głośno. – Wiążesz się z
kimś, kto według ciebie jest idealny, nie ma wad, posiada same zalety… Nie
zdajesz sobie sprawy z tego, jak jego obecność może ci zaszkodzić. Jest zły do
szpiku kości, jednak tobie wydaje się, że go kochasz… Kochasz całym sercem. Wiesz,
że widziałaś za dużo, ale nie wiesz, czy to może ci zaszkodzić… I gdy wydaje ci
się, że wszystko jest w porządku, on przestaje być zauroczony… Zaczyna
traktować cię tak, jak innych, jak swoich niewolników. Nie możesz być tak
naiwna jak ja, zrozum…
Ostatnie zdanie wydobyte z ust matki było ciche i stłumione.
Pozostawiało cień tajemnicy na całą jej opowieść, która dla mnie była czymś nierealnym
i nieosiągalnym, dziwnym.
-O czym mówisz? – spytałam, uważnie obserwując jej skupioną
sylwetkę, która nadal lustrowała krople deszczu, lecące z nieba niczym łzy
Matki Ziemi.
-O moim życiu… O naszym życiu… - westchnęła ponownie.
-Jak to? – spytałam, nadal siedząc na łóżku.
Nie wiedziałam, co rodzicielka sugeruje mówiąc, że opowieść
dotyczy naszego losu.
-Twój ojciec był naprawdę złą osobą… - wyszeptała.
Chwila przytłaczającej, głuchej ciszy spowodowała przejście
niemiłych, drażniących dreszczy, tuż pod karkiem.
-Był kryminalistą. Nie zauważałam tego, chociaż codziennie
widziałam nowe tatuaże na jego ciele, nowych rannych ludzi, nowe niedopałki
skrętów, codziennie uczyłam się nowych wyzwisk, czasami kierowanych do mnie.
Koszmar. Kochałam go, a on? Bawił się mną. Zaczęło się od imprez i alkoholu, a
później? Pierwszy, drugi joint… Popadłam w nałóg, z którego wychodziłam latami.
Miałam wtedy piętnaście lat, a on był już dorosłym, dwudziestopięcioletnim mężczyzną.
Namawiał mnie na czyny, przez które prawie wylądowałam w więzieniu. Napady,
kradzieże… Nie wiedziałam, że miłość może spowodować aż taki uszczerbek duszy
człowieka. – matka odwróciła się na pięcie, prezentując tym samym łzy
spływające po jej policzku. – Odizolowałam się od matki, która nie miała wtedy
ze mnie żadnego interesu, pozwalała mi na wszystko i nawet nie myślała o mnie.
W wieku szesnastu lat przeprowadziłam się do domu twojego ojca, o ile stary,
zniszczony budynek byłej fabryki można nazwać domem. Towarzystwo, które miałam
okazję tam poznać, do dzisiaj krąży mi po głowie… Ćpuny i pijacy! – matka otarła
łzy. – Pięć lat czekałam aż on w końcu zmądrzeje. Starałam się go zmienić, a
gdy już myślałam, że mi się udało zgodziłam się na ślub. Parę dni po
uroczystości dowiedziałam się, że za sześć miesięcy przyjdziesz na świat.
Obydwoje byliśmy bardzo zadowoleni, jednak ojciec wyjechać zaraz po twoich
narodzinach. Wrócił gdy miałaś dwa lata i został z nami przez kolejne kilka
lat. Później znów wrócił do świata alkoholu i narkotyków. Nie widziałam go od
dawna. Dopiero wczoraj dowiedziałam się, że jest w Londynie i bardzo chcę się z
nami spotkać… I co mam teraz zrobić? Spotkać się z nim i udawać, że wszystko
jest w porządku? Teraz jestem z Desem i nie mam zamiaru do niego wracać. –
zakończyła, gwałtownie siadając na krześle.
Jej dłonie zaraz powędrowały na twarz, którą w nich skryła.
-Żyjesz w kłamstwie… - wyszeptałam. - Chciałaś odciągnąć
mnie od Harry’ego, bo według ciebie jest kryminalistą? Wydaje ci się, że skończę
jak ty? – krzyknęłam zdenerwowana.
Nie wiedziałam, jak zinterpretować opowieść matki. Z jednej
strony wiem, dlaczego jest tak nadopiekuńcza, z drugiej strony, nie wiem,
dlaczego twierdzi, że Loczek jest złym człowiekiem.
-Idę zapalić. – powiedziała, po czym wstała, nie patrząc
nawet na mnie.
-Jesteś w ciąży! – krzyknęłam po raz drugi, gdy ta była przy
drzwiach.
-To tylko jeden papieros. – odpowiedziała.
Gdy wyszła złapałam za telefon komórkowy, szybko wybierając
numer Zielonookiego.
-Heyley? – spytał znajomy, łagodny głos w słuchawce.
-Harry, mam prośbę… - powiedziałam półszeptem. – Jak wyjdę
ze szpitala pomożesz mi odnaleźć mojego ojca?
-Jesteś w szpitalu? – chłopak wyraźnie zdziwił się. –
Przyjadę do ciebie!
-Harry, zaczekaj. Nie może tu być mojej matki, wiesz jaka
jest… - zmartwiłam się.
-Dzwoń jak tylko wyjdzie. – chłopak westchnął i także
wyraźnie posmutniał.
-Kocham cię, Harry… - po raz pierwszy wyszeptałam do niego
te słowa, niepewnie.
-Ja ciebie też, kochanie. – powiedział tonem, który
zasugerował, że chłopak uśmiechnął się lekko.
Rozłączyłam się.
wtorek, 4 lutego 2014
Rozdział 28
Rozdział napisałam wczoraj, ale niestety internet nie pozwolił dodać mi go w terminie.
Tak czy inaczej opóźnienie nie jest duże.
Hmm... Mam wrażenie, że większość komentarzy dotyczy matki, więc już wyjaśniam:
w niedalekiej przyszłości poznamy kilka jej sekretów, wtedy będziemy miały okazję poznać jej przeszłość i uciążliwe życie, które do tej pory nawet dla Hayley było tajemnicą. Reszta się okaże, bo i tak dużo Wam powiedziałam. :)
Miłego czytania i do jutra!
_________________________________________________________________
Tak czy inaczej opóźnienie nie jest duże.
Hmm... Mam wrażenie, że większość komentarzy dotyczy matki, więc już wyjaśniam:
w niedalekiej przyszłości poznamy kilka jej sekretów, wtedy będziemy miały okazję poznać jej przeszłość i uciążliwe życie, które do tej pory nawet dla Hayley było tajemnicą. Reszta się okaże, bo i tak dużo Wam powiedziałam. :)
Miłego czytania i do jutra!
_________________________________________________________________
Odchyliłam lekko głowę, by tym razem swobodnie móc ujrzeć
ciemne, nocne niebo, które zdawało się być tuż za okienną szybą. Owinięta miękkim,
brązowym kocem siedziałam na krześle, z kubkiem gorącej herbaty z cytryną w
ręce. Uwielbiałam zapach tego cudownego napoju, kupionego w pobliskim sklepie.
Jego przyjemny lekki zapach oraz cudowny smak, tak różniący się od innych. Starałam
się nie myśleć o problemach, które wręcz wdrążają się w moje życie od czasu
poznania Loczka. Smutek i udręka, a także pech uczepiły się mnie chyba na wieczność.
Ciąża matki jeszcze bardziej mnie dobiła. Gdy się o niej dowiedziałam, miałam
ochotę zrobić w domu awanturę, ale… Powstrzymałam się, choć z trudem.
-Wszystko w porządku? – matka zajrzała do mojego pokoju,
lekko uchylając przy tym drzwi.
Nie chciałam jej widzieć. Jej twarz, która uśmiechała się
przyjaźnie, odpychała mnie już na samym wstępie. Jej wygląd… Nie była
zmartwiona, cieszyła się.
-Tak… - parsknęłam niemiło.
-Chciałam Ci o tym powiedzieć… W lepszej sytuacji… Oj… -
zaczęła.
-Nie obchodzi mnie to! – przerwałam.
Słuchanie jej było niemiłosierne. Powodowało ogromny ból.
-Nie chcesz wiedzieć kto jest ojcem? – spytała z nadzieją.
-Des? Nic nowego. – mruknęłam.
Chwila ciszy dała mi się we znaki. Nerwy buzowały, a
rozgrzane czoło piekło. Czułam się jakbym zaraz miała upaść. Dobić mogła mnie
jedynie kolejna wiadomość…
-Prawdopodobnie Harry. – matka złożyła ręce na piersi,
robiąc przy tym minę, która wyglądała jakby chciała powiedzieć ‘’a nie
mówiłam?’’.
Znów cisza. Lekka, jednak nieprzyjemna.
-Słucham? – spytałam z niedowierzenia.
Moje serce nagle stanęło, tak jak w Chelmsford. Czułam, że
krzesło, na którym siedzę zapada się pod ziemię, a ja razem z nim. Okropne
uderzenie gorąca, jak gdyby fala. Długi, uciskający ból pod czaszką tuż nad
rozgrzanym czołem. Słone łzy napływające do oczu, drażniące spojówki. Powieki
opadły, przede mną była jedynie ciemność. Tym razem poczułam się inaczej, lekko
jak nigdy. Wiedziałam, że moje ciało powoli osuwa się na ziemię. Nie mogłam
tego opanować, bo było to silniejsze ode mnie. Lekkie uderzenie, jak gdyby
koniec. Koniec wszystkiego…
***
Moje powieki spoczywały na oczach, nie pozwalając mi nic
zobaczyć. Czułam się jak sparaliżowana, nie mogąc wykonać żadnego ruchu. Moje
ciało było bezwładne, niepewne, niespokojne. Pozostał mi jedynie słuch.
Dokładnie łowiłam każdy, nawet najcichszy szmer. Wiedziałam, że gdzieś niedaleko
mnie znajduję się dużo ludzi – chodzą i biegają, rozmawiają. Był to bardzo
stłumiony szmer, więc wszystko wskazywało na to, że działo się to za ścianą.
Następnie usłyszałam głośną, energiczną melodię, która rozprzestrzeniła się
kilka kroków ode mnie, był to dzwonek telefonu mojej mamy.
-Nie martw się, Des… - mówiła, prawdopodobnie do komórki. –
Wszystko jest w porządku, ale niepotrzebnie skłamałam.
Cisza.
-Muszę odciągnąć tego kryminalistę od mojej córki! – ton
matki wyraźnie zaostrzył się.
Cisza.
-Des, zrozum… Wiesz jaki jest twój syn… - rodzicielka
uspokoiła się.
Cisza.
-Skąd wiesz, że on ją kocha? Nie rozmawiasz z nim. – znów
stała się zdenerwowana.
Cisza.
-To nie rozmowa na telefon, spotkamy się, kiedy zabiorę ją
do domu. Po za tym, chcę przypomnieć ci, że jej ojciec w dalszym ciągu chce ją
zobaczyć, a ukrywanie tego przed nią nie jest czymś łatwym. Nie ważne. Do
zobaczenia. – zakończyła.
Moje serce znów zastygło, jakby zmrożone lodem. Rodzicielka
w jednej chwili stała się znienawidzoną osobą. Okłamała mnie nie tylko o tym,
że jest w ciąży z Loczkiem, ale też o tym, że mój ojciec nie żyje. Ojciec,
którego tak potrzebowałam, którego tak kochałam, przez którego ‘’śmierć’’
płakałam. Zaczynam wątpić w prawdomówność matki… Całe moje życie staje się
jednym wielkim kłamstwem. Nie jestem pewna jutra, nie wiem czy kobieta, która
troszczyła się o mnie przez siedemnaście lat jest osobą której mogę na nowo
zaufać. Może miłość, którą mnie darzy też wymyśliła?
Subskrybuj:
Posty (Atom)