czwartek, 20 marca 2014

Epilog, podsumowanie i podziękowanie

Epilog

*OCZAMI HARRY’EGO*
Otworzyłem lekko oczy, próbując określić co przedstawiają rozmazane kształty znajdujące się przede mną. Były one zupełnie nie wyraźne i nie przypominały nic konkretnego. Ociężałymi dłońmi starałem się przetrzeć powieki co pozwoliło mi na zobaczenie świata, a raczej białego sufitu. Zaraz później obróciłem obolałą głowę w kierunku matki, która siedziała przy łóżku wołała i płakała, jednak nic nie słyszałem. Dopiero po odczekaniu kilku długich chwil zacząłem słyszeć stłumione dźwięki. Zobaczyłem także lekarzy, którzy w szybkim tempie wpadli do pomieszczenia.
-Harry! Harry! – otaczający mnie ludzie zaczęli wręcz wykrzykiwać moje imię.
Mężczyźni zaczęli mnie badać, mierzyć mi ciśnienie, podawać kroplówkę.
-Jak się czujesz? – spytał łysy mężczyzna.
-Całkiem dobrze… - powiedziałem łapiąc się za skronie, by uśmierzyć pulsujący ból głowy.
-Na pewno? – spytał lekarz widząc mój gest.
-Boli mnie głowa. – jęknąłem, na co lekarz podał mi dożylnie jakiś środek.
-To powinno pomóc. – powiedział, lekko unosząc kąciki ust ku górze.
Po chwili przeprowadzonych badań tłum opuścił pomieszczenie pozostawiając mnie sam na sam z matką.
-Gdzie Hayley? – spytałem od razu o niej myśląc.
-Harry… To nie jest odpowiedni czas. – matka objęła moją zimną dłoń.
-Mów, proszę. – odrzekłem z nadzieją w głosie.
-Ona… Nie żyje, skarbie. – w głosie matki było słychać wielki ból przemawiający przez nią.
Poczułem wzrost tętna, a nawet miałem okazję usłyszeć go na maszynie. Moje serce jakby zaczęło krwawić, łamać się. Do oczu napłynęły mi łzy, których nie umiałem pohamować.
-Harry… - szepnęła rodzicielka, patrząc na mnie z politowaniem. – Jest coś o czym musisz wiedzieć… Ona była w ciąży… T-to było twoje dziecko?
Zamarłem.
-Harry? – powtórzyła moje imię.
Czułem się, jakby ktoś wbił mi nóż w plecy. Mogliśmy być tacy szczęśliwi…
-Zabiła dla ciebie twojego ojca. Dowiedziała się o wszystkim. – matka schowała twarz w dłoniach.
Nie miałem siły by jej odpowiedzieć. Poduszka, na której leżałem była cała mokra od łez. Wszystko co było w mojej duszy zdawało się wypłynąć wraz z cieczą.
***
Stałem, bezsilnie wpatrując się w dal. Promienie wiosennego słońca oświetlały moją twarz, rażąc mnie w oczy. Gwałtownie obróciłem głowę w prawo, by uniknąć światła. Moje spojrzenie od razu spotkało się z tłumem ludzi – wszyscy ubrani na czarno, z kamienną miną. Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę z tego, że nie żyje osoba, która była całym moim światem, moim życiem. Nie umiem opisać tego przeszywającego uczucia, któremu towarzyszyło ostre kłucie w sercu i wielki ból. Odwróciłem głowę jeszcze bardziej, by móc dostrzec Julię, Julię Willson, matkę Hayley. Na jej głowie widniał czarny kapelusz, zdobiony ciemną, granatową wstążką. Jej smukłą sylwetkę zdobiła długa, sięgająca za kolana sukienka w kolorze bezkresnej otchłani. W prawej ręce ściskała białą chustkę, którą co jakiś czas przecierała z łez policzki.
-Harry, wszystko w porządku? – usłyszałem zza pleców głos własnej matki.
Odwróciłem się lekko, patrząc prosto w jej piękne, brązowe oczy.
-Tak, mamo. – powiedziałem, modląc się przy tym, by nie wybuchnąć płaczem.
-Nie wyglądasz dobrze, skarbie. Jesteś bardzo blady. – sięgnęła ręką do mojego policzka, po którym troskliwie przejechała.
Złapałem jej nadgarstek, by nie przeciągać dłużej tej chwili.
-To moja wina… - powiedziałem, a po moim policzku poleciała pierwsza tego dnia, mokra łza.
-Nie obwiniaj się, Harry. – szepnęła rodzicielka.
-Nie powinienem jej w to mieszać… To ja miałem ją bronić, to ja miałem umrzeć za nią… - jedna łza, przerodziła się w potok.
-Ona nie wróci… - matka przejechała dłonią po mojej czarnej marynarce.
-Kocham ją… Okropnie ją kocham. Żałuję, że wyszedłem z tej cholernej śpiączki! – mocno wyszarpnąłem rękę z uścisku rodzicielki.
-Skarbie… - mruknęła troskliwie, po czym wtuliła się w moją zdecydowanie wyższą sylwetkę. – Będę cię wspierać, pamiętaj.
-Nie chcę już żyć, mamo. – szepnąłem, ocierając łzy.
-Musisz… Dla niej. – powiedziała.

Zamknąłem oczy, wyobrażając sobie jej piękną twarz. Miałem nadzieję, że te wszystkie zdarzenia to jedynie koszmarny sen, z którego zaraz wyjdę. Niestety, była to rzeczywistość… Cholerna rzeczywistość.

_________________________________________________________

A więc to już koniec bloga...
Mam nadzieję, że podobała się wam ta historia, chociaż pewnie nie każdemu.
No, a teraz zrobię małe posumowanie:
35 rozdziałów i epilog + 5 miesięcy + 14,188 wyświetlenia + 276 komentarzy + 39 postów + 19 obserwatorów = http://in-the-darkness-harry-styles.blogspot.com/

Teraz chciałabym wspomnieć o moim następnym blogu również z opowiadaniem o Harry'm o nazwie Frigid. :) Więcej nie zdradzę, za to podam Wam link - http://frigid-fanfiction.blogspot.com/

A więc podziękowanie:
Dziękuję za to, że wytrzymywaliście z moją ‘’perfekcyjną’’ systematycznością, za to, że czytaliście i komentowaliście, za waszą motywację, którą mi przekazywaliście i za to, że wytrwale czytaliście moje rozdziały, których bez Was by nie było. Dzięki Wam uwierzyłam, że mogę pisać i nie wychodzi mi to tak źle. Starałam się, choć czasami mi to nie wychodziło. Są lepsze i gorsze rozdziały... Nie każdy Wam się pewnie podoba, ale taki już jest urok tworzenia opowiadania. :)
Mam też nadzieję, że zostaniecie z moim nowym blogiem i nową historią.
A więc, po prostu...

DZIĘKUJE

środa, 19 marca 2014

Rozdział 35 (ostatni)

A więc przyszedł czas na to, by powiedzieć Wam, że historia Hayley i Harry'ego dobiegła końca... Pozostał nam jedynie epilog, który pojawi się na blogu jutro.
Rozdział 35 jest tym ostatnim (i chyba nawet najdłuższym).
A więc już jutro się z Wami pożegnam (na tym blogu oczywiście) i podam informacje o nowym opowiadaniu. :)
Mam też jedną prośbę - to ostatni rozdział, więc chciałam prosić wszystkich, którzy towarzyszyli mi w tworzeniu tej historii o komentarz... Nie ważne czy miły, czy raczej nie... Po prostu chcę wiedzieć ilu czytelników miałam.
A więc po raz ostatni... Zapraszam na rozdział! :)
____________________________________________________



Ułożyłam się wygodnie na łóżku, mimo, że na dworze było zupełnie jasno. Usilnie starałam się o wieczorną drzemkę, jednak za nic nie potrafiłam zasnąć. Po głowie krążyły mi słowa, które wczoraj usłyszałam z ust mulata. Nie miałam pojęcia na czym skupić myśli, a przecież tak usilnie starałam się przestać. Sądziłam, że sen to jedyne porządne rozwiązanie, które pozwoli mi choć na chwilę zapomnieć o moim życiu, które lubi robić mi niespodzianki. Nie pozwala mi usiedzieć w miejscu, ciągle gdzieś goni, ciągnie mnie w dół.
***
 


Byłam bliska zatopieniu się w przyjemny i spokojny sen kontrastujący z moim dotychczasowym życiem, gdy zbudził mnie dźwięk SMS’a. Szybko złapałam za telefon patrząc na wyświetlacz, na którym widniał nieznany mi numer. Bez zastanowienia wcisnęłam środkowy klawisz, który umożliwia odczytanie wiadomości. Już po chwili moim oczom ukazały się słowa ‘’Hayley, musisz przyjechać do szpitala’’. Przez długi czas zastanawiałam się o co chodzi, jednak z trudnością przyszło mi utrzymywanie nerwów na wodzy. Zanim zdążyłam cokolwiek wymyśleć, postanowiłam odpisać na tajemniczego SMS’a, by dowiedzieć się, do jakiego szpitala mam się udać i kim jest osoba pisząca to. Po kilku krótkich chwilach dostałam odpowiedź, która mnie zamurowała – pisała do mnie mama Harry’ego, która twierdziła, że nie ma czasu na wyjaśnienia. Od razu zerwałam się z łóżka, by przygotować się do szybkiego wyjścia, jednak dopiero po chwili zdałam sobie sprawę z tego, że to może być zwykły żart lub podstęp. Nie zwróciłam na to uwagi, bo chodziło o Harry’ego, który naprawdę mógł być w szpitalu.
Już chwilę później byłam na zewnątrz domu, niezgrabnie szukając w telefonie numeru na zamówienie taksówki.
***
Weszłam na salę najbliższego szpitala, miejsca, które już bardzo dobrze znałam. Zabierała mnie tu każda karetka, więc byłam pewna, że Loczek także tu trafił. Pomyślałam, że nie warto szukać go na ‘’chybił, trafił’’, dlatego od razu, pośpiesznym krokiem udałam się w stronę niskiej, starszej brunetki stojącej za ladą recepcji.
-Przepra… - zaczęłam, jednak przerwał mi dźwięk szpitalnego telefonu.
Kobieta spojrzała na mnie z obojętną miną, po czym odebrała telefon.
-Tak słucham? – zwróciła się do słuchawki. – Tak, mamy wolne terminy… Tak, dziękuję. Miłego dnia. Do widzenia. – odłożyła słuchawkę.
-Przepraszam, szukam Harry’ego Styles’a! – powiedziałam pośpiesznie, nerwowo stukając palcami o kamienne biurko.
-Jest pani kimś z rodziny? – spytała spokojnie, jakby nigdy nic, szukając czegoś w papierach.
-Nie, jestem jego… dziewczyną. – wyjaśniłam, po czym nerwowo zacisnęłam pięści.
-Niestety nie mogę pani wpuścić. – powiedziała, unosząc ramiona lekko ku górze.
-Ale… - zaczęłam, jednak znów nie dano i dokończyć.
-Hayley! – piękna, starsza kobieta, o długich brązowych włosach pomachała mi z drugiego końca korytarza.
-To mama Harry’ego, jestem tu z nią. – powiedziałam, odrywając wzrok od rodzicielki Zielonookiego.
-W takim razie… - recepcjonistka nie miała okazji dokończyć zdania, gdyż ile sił w nogach udałam się w kierunku matki Hazzy.
Biegłam przez korytarz, mimo, że nie powinnam. Jedyne co widziałam to migające twarze lekarzy i pacjentów, którym nie miałam okazji lepiej się przyjrzeć.
-Proszę panią! – powiedziałam, prawie wpadając w ramiona kobiety.
-Hayley, Harry jest w ciężkim stanie… Został pobity. – powiedziała, lekko obejmując mnie ramieniem.
Kolejne ukłucie w sercu. Strach znów przepełnił moją duszę. Wiedziałam, kto to zrobił, a przynajmniej domyśliłam się.
-Mogę go zobaczyć? – spytałam, czując wodę pod powiekami.
-Wejdź, skarbie. – powiedziała wskazując na drzwi tuż po prawej stronie.
Matka Harry’ego puściła moje ramię, pozwalając mi wejść do pomieszczenia, w którym leżał jej syn, jej najukochańszy syn. Złapałam za klamkę, co spowodowało jedynie wspomnienia wieczoru w domu mojego ojca. Czułam jak drżące ręce  bezsilnie starają się naprzeć całą swoją mocą na zimną, metalową klamkę, która była nieoporna.
-Pomogę ci. – powiedziała rodzicielka Loczka, która od kilku sekund przyglądała się moim zmaganiom.
-Przepraszam, nie czuję się na siłach. – wyjaśniłam, gdy ta otwierała drzwi.
Dokładnie rozejrzałam się po pomieszczeniu, którego wcześniej nie miałam okazji widzieć. Robiłam wszystko, by nie spojrzeć na biednego Harry’ego, który cierpiał. Wzrok jednak wygrał walkę z umysłem. Moim oczom od razu rzuciło się łóżko, a na nim Loczek. Leżał bez życia, okryty białą pościelą. Jego skroń była obandażowana białym materiałem, który zdążył nabrać czerwonej od krwi barwy. Piękne, zielone oczy chłopaka były zakryte powiekami. W Sali było słychać jedynie głośne dźwięki maszyny mierzącej tętno.
-Harry! – podeszłam do bezwładnego Loczka. – Harry, proszę cię!
Złapałam chłopaka za zimną rękę, która nie mogła sama utrzymać się w górze. Na chwilę spojrzałam na rodzicielkę Hazzy, która stała w drzwiach, ocierając ręką słone łzy, delikatne spływające po policzkach.
-Harry… - wyszeptałam ponownie.
Poczułam, że jedna z uronionych przeze mnie łez skapnęła z mojego policzka wprost na policzek Loczka, nad którym się pochylałam. Kropla cieczy od razu spadła na miękką pościel.
Przez dość długą chwilę wpatrywałam się w moją miłość, która nie mogła się obudzić. Miałam wielką nadzieję, na to, że w końcu samodzielnie wstanie, przytuli mnie i wszystko będzie dobrze… Dobra myśl jednak szybko odeszła, gdyż maszyna zaczęła wydawać z siebie coraz szybszy i cięższy odgłos. Mama Harry’ego od razu zawołała lekarza, jednak najwyraźniej nie mógł przyjść zbyt szybko. Urządzenie jakby oszalało! Wydało z siebie jeden, ciągły, długi pisk.
-Co się dzieje?! – krzyknęłam, spoglądając na brązowowłosą kobietę.
-Hayley, jego serce… Ono… Przestało bić! – zawołała. – Lekarz! Potrzebny lekarz! – wybuchła płaczem.
Ściskałam dłoń Harry’ego coraz mocniej, płacząc i nie mogąc tym samym złapać oddechu. Czułam jak się duszę, jak dławię się własnymi łzami, nie docierało do mnie to co się działo.
Nie minęło dziesięć sekund, gdy do Sali wpadł dobrze znany mi lekarz, razem z resztą załogi.
-Proszę się odsunąć! – warknął łysy mężczyzna.
Po chwili do pokoju weszły dwie pielęgniarki, które zaraz wygoniły nas z Sali, następnie zamykając pomieszczenie. Nie mogłam patrzyć na histerię, która ogarnęła rodzicielkę Harry’ego. Dwie kobiety mozolnie starały się ją opanować, podając jej silne środki uspokajające, które nie pomagały. Nie potrafiłam stać w miejscu, chciałam działać, ale to było całkiem niemożliwe. Miałam tylko jeden pomysł, tylko jedną szansę na jego zrealizowanie. Do głowy przyszła mi myśl, która nigdy wcześniej nie była mi znana, zawsze była daleka. Postanowiłam iść do ojca Harry’ego, zginąć, albo przeżyć. Nie miałam wyboru. Czułam wielką niechęć do tego człowieka. Przysporzył mi samych problemów… Chciałam jego śmierci, życzyłam mu tego co najgorsze, nie odpuściłam mu. Wiedziałam gdzie jest, wiedziałam gdzie pracuje, wiedziałam co teraz robi.
Wybiegłam ze szpitala, koło uszu puszczając wszystkie skierowane do mojej osoby słowa. Szłam przed siebie, zapominając o Bożym świecie. Płakałam, nie widząc dokładnie dokąd idę. Zdałam się na wyczucie. Kilka krótkich kilometrów do przebiegnięcia, kilka ścieżek, kilka domów.
***
Weszłam do dużego wieżowca, w centrum Londynu, w którym znajdowała się firma wycieczkowa. To właśnie tu pracował pan Styles. Był prezesem, dość dużej, dobrze opłacanej sieci, pozwalającej ludziom podróżować, za małe pieniądze.
Od razu udałam się na hol ekskluzywnego budynku, którego wnętrze przypominało pałac. Piękne obrazy, rzeźby, stoliki… Nie było jednak czasu na podziwianie uroków pomieszczenia. Biegiem udałam się do windy. Ludzie, którzy tu pracowali od razu zauważyli nastolatkę, która była uważana wręcz za intruza. Starali się dopytać mnie o co chodzi, dokąd się wybieram, zatrzymywali mnie, choć nie mieli szans, byłam zbyt uparta. Winda zamknęła się, nie byłam w niej jednak sama, była ze mną młoda kobieta, która liczyła około dwudziestu ośmiu lat.
-Wie pani, gdzie znajdę pana Styles’a? – zapytałam, nerwowo tupiąc nogą.
-Na trzecim piętrzę. Właśnie tam jadę. – uśmiechnęła się.
Nie odpowiedziałam jej. Gdy tylko drzwi windy otworzyły się, wręcz z niej ‘’wypadłam’’. Od razu zobaczyłam przed sobą długi na jakieś dwadzieścia metrów korytarz, przez który zaczęłam biec. Po drodze mijałam tabliczki z imionami pracowników, którzy mieli swoje biura, w pokojach za drzwiami. McCoy, Brawn, Colins… Robinson, James… Styles! Znalazłam!
Nie zamierzałam pukać i czekać, aż łaskawie poprosi mnie do środka. Gwałtownie przekręciłam klamkę, wchodząc do niewielkiego pomieszczenia, w którym znajdowała się szafka zapełniona papierami i biurko, za którym siedział ojciec Harry’ego.
-Kogo ja widzę? – powiedział z wścibskim uśmiechem na twarzy. – Ukochana dziewczyna mojego syna, tak? Córka mojej kochanki, tak?
-Posłuchaj, masz zniknąć z naszego życia! Raz na zawszę! – krzyknęłam składając ręce na piersi.
-Chcesz mnie zabić? – zaśmiał się, wstając z krzesła biurowego. – Nie dasz rady, kochanie.
Pokręciłam głową. Nie wiedziałam jak się zachować. Nie wiedziałam co skłoniło mnie do przyjścia w to miejsce. Nie wiedziałam dlaczego nagle ogarnął mnie taki strach.
-Już się boisz, piękna? – mruknął, idąc w moim kierunku.
Postawiłam gwałtowny krok w tył, wpadając plecami na półkę, strącając tym samym małe, drewniane pudełko, które chwilę później z hukiem roztrzaskało się na podłodze rozrzucając po pomieszczeniu małe, drewniane kawałki, a także… pistolet. Najzwyklejszy na świecie pistolet, przypominający te, z filmów o policjantach i bandytach. Zanim pan Styles zdążył zauważyć, że jego broń zawitała światło dzienne, udało mi po nią schylić. Nie mam pojęcia dlaczego to zrobiłam, dlaczego wzięłam ją do rąk, nie wiem co mną kierowało, po prostu pociągnęła mnie za sobą. 


-Co zamierzasz? – ojciec Harry’ego wydał z siebie pomruk strachu, chwilę później zaczął się cofać, z każdym krokiem w tył oddalał się coraz bardziej.
-Zabić cię. – szepnęłam, zupełnie nad sobą nie panując.
Wstąpiło we mnie coś dziwnego, co nie dawało za wygraną.
Odbezpieczyłam pistolet.
Trzymając go obiema rękami, wyciągnęłam go przed siebie celując w kochanka matki.
Z każdą sekundą wpatrywania się w bezbronnego mężczyznę, moje ręce drżały coraz bardziej.
Jedna sekunda.
Jeden strzał.
Jedna szansa.
-Nie musisz tego robić, kochanie. – starał się mnie uspokoić.
-Nie mów tak do mnie! – krzyknęłam.
-Nie jesteś taka, skarbie! – powtórzył próbę.
-Powiedziałam coś? – mój ton stawał się coraz ostrzejszy.
-Hayley! – powiedział ze stoickim spokojem.
-Daj mi spokój! – wrzasnęłam pociągając za spust.
Pistolet upadł na ziemię, wydając z siebie głośny dźwięk.
Zamknęłam oczy. Nie chciałam wiedzieć co się stanie. Otworzyłam je dopiero po paru sekundach. Zobaczyłam przed sobą zakrwawione ciało pana Styles’a. Pocisk trafił prosto w jego serce. Na ścianie było widać ślady rozpryśniętej krwi.
-Co ja zrobiłam? – szepnęłam głośno, zalewając się jednocześnie potokiem łez. – Zabiłam go…
Od razu schowałam twarz w dłoniach, nie mogłam znieść tego okropnego widoku.
Dopiero teraz zaczęłam racjonalnie myśleć. Wiedziałam, że zaraz zbiegną się tu ludzie, zobaczą, że to ja mam krew ojca Harry’ego na rękach, dowiedzą się, że zginął z mojej ręki. Po chwili zdałam sobie sprawę z tego, że on naprawdę nie żyje. To była tylko i wyłącznie moja wina. Nie mogłam z tym żyć. Nie przemyślałam tego. Nie miałam już siły, dalej przez to iść.
Schyliłam się, podnosząc z ziemi broń. Po raz kolejny odbezpieczyłam ją. Przystawiłam pistolet do skroni, czując w głowie ucisk. To był już koniec mojego. Nie miałam dla kogo ciągnąć go dalej. Zupełnie nie pamiętałam o dziecku, o tym, że Harry mógł zostać jednak uratowany.
Usłyszałam dobijanie się do drzwi.
Na własnej skórze poczułam ogromną presję.
Pociągnęłam za spust…

Koniec

wtorek, 18 marca 2014

Rozdział 34

Witam po kolejnej długiej nieobecności...
Tak, wiem, rozdziały miały być w weekendy, a jest przecież wtorek, ale tydzień zleciał tak szybko, że nie miałam nawet chwili na odpoczynek, a teraz wyszło na to, że się przeziębiłam i siedzę w domu i piszę rozdziały. :)
No i nie wiem czy ta informacja, którą teraz napiszę Was zmartwi czy raczej ucieszy, ale do końca opowiadania pozostał raptem jeden rozdział... Tak, rozdział 35 będzie prawdopodobnie zakończeniem opowiadania (choć istnieją szanse na epilog).
W następnym rozdziale definitywnie zakończę historię Hayley i Harry'ego. :')
Mimo, że to bardzo trudne, bo bardzo przywiązałam się do tego bloga...
Ale na rozczulania przyjdzie czas! Zapraszam na rozdział i proszę Was o motywację. :)
_________________________________________________________



Późny, wiosenny wieczór zapadł nad Londynem. Powietrze było gęste, duszące i nieprzyjemne, przez co trudno było oddychać. Biała mgła oblała ciemne, oświetlone jedynie lampami, ulice. Mimo późnej pory nie panował spokój. Co chwilę miałam okazję mijać ludzi prawdopodobnie udających się na piątkową imprezę czy do baru na piwo. Ja jednak tym razem wcale nie zamierzałam odwiedzić klubu, pubu, ani innego miejsca, w którym alkohol leje się litrami, a pijani już nastolatkowie robią zakłady, które często kończą się przyjazdem karetki, a nawet policji. Ile razy miałam już styczność z nielegalnymi pościgami otwartą ulicą? Nie brałam w nich udziału, nie kibicowałam… Byłam jednak świadkiem takich odważnych posunięć, które w jednym na dziesięć przypadków kończyły się śmiercią. Tym razem jednak celem mojej wycieczki był ciepły, przytulny i… Nie zupełnie miły dom. Zaraz po skończeniu lekcji Harry zaprosił mnie na spacer. Nalegał na odprowadzenie mnie, jednak odmówiłam. Po prostu miałam ogromną ochotę na samotną podróż, bez zbędnych słów i pytań. Szłam zupełnie sama, jednak do czasu…


-Hayley, zaczekaj. – usłyszałam głos dobiegający zza pleców.
Odwróciłam się gwałtownie, prawie wpadając na ciemnowłosego chłopaka. Jego twarz w pół mroku była bardzo nie wyraźna i z trudem rozpoznałam w niej znajomego mulata.
-Zayn? Wystraszyłeś mnie. – powiedziałam, starając się uspokoić zdenerwowany organizm.
-Musiałem… Chcę z Tobą porozmawiać. – powiedział, po czym ułożył dłonie na moich ramionach, nadal zachowując duży dystans między nami.
-Zayn, o co chodzi? – spytałam zaniepokojona.
Wydaje mi się, że moje policzki oblał wtedy ogromny rumieniec, sygnalizujący strach, który odczuwałam wewnątrz.
-Jak ty mnie tu w ogóle znalazłeś? – dodałam po chwili.
-Nie w tym rzecz. Hayley, postaraj się wysłuchać mnie do końca… - chłopak spojrzał głęboko w moje oczy, chcąc jakby dostać się do mojej duszy. - Harry bardzo Cię kocha i ciągle o Tobie myśli… Ludzie pewnie wmawiają Ci, że jest nieodpowiednim chłopakiem dla Ciebie, że jest groźny, ale nie słuchaj ich… Tak naprawdę to właśnie on jest w niebezpieczeństwie. Jego ojciec jest prowodyrem całej sytuacji, która może doszczętnie zniszczyć Hazzę. Nie patrz na pozory, bo one mylą. Czy prawdziwy, dobry ojciec powinien nasyłać na swojego syna seryjnego mordercę, który działa na zlecenie? Wiem, że to może wydawać się dziwne i podejrzane, może nawet zmieni twoje zdanie o Harry’m, ale to szczera prawda, która jest złotem. Nie myśl jednak, że Harry jest złym człowiekiem, bo to nie jego wina. Nie oskarżaj go, o czyny jego ojca, bo to właśnie on jest okropnym człowiekiem. Nie staraj się też poznać jego przeszłości, nikt jej nie zna. Przede wszystkim, proszę, nie mów Styles’owi, że Ci o wszystkim powiedziałam. – skończył, z delikatnością zdejmując z moich ramion swoje ręce, którymi sięgnął do kieszeni, by wyjąć z nich paczkę papierosów.
-Zayn, muszę wiedzieć więcej! – powiedziałam, mając nadzieję, że dowiem się jeszcze czegoś.
-Znam tylko tyle informacji… - mruknął, po czym wepchnął do ust cienkiego papierosa, a następnie znów sięgnął do kieszeni po zapalniczkę.
-Wiem, że coś ukrywasz! Kto chcę zniszczyć Harry’ego? W jaki sposób? – pytałam, zaciskając z przejęcia pięści.
-Nie mogę Ci tego powiedzieć… - mruknął, zaciągając się.
-Zaufaj mi. – nalegałam.
-Hayley, po co Ci ta informacja? – mulat wypuścił z ust obfity dym.
-Po prostu chcę wiedzieć czy to ktoś z otoczenia, ktoś kogo znam. – podniosłam ręce do góry, w błagalnym znaku.
Zayn pokręcił głową, po czym znów włożył do ust papierosa, dłońmi obejmując moje nadgarstki.
-Proszę… - mruknęłam.
Chłopak znów wciągnął do płuc dym, po czym spokojnie wypuścił go.
-Jego ojciec chce go zabić. – chłopak podniósł wzrok ku górze, spoglądając na zsypane gwiazdami niebo.
Zupełnie się pogubiłam. O czym mam teraz myśleć? O tym, że kochanek mojej matki chcę zabić kogoś, kogo kocham? Czy o tym, że mniemany partner rodzicielki to zabójca? Wszystko zaczęło wydawać się takie mroczne i niecodzienne… Zupełnie jak najgorszy koszmar. Wiedziałam, że nie mogę pozwolić, by jedna osoba zniszczyła całe moje życie. Wiedziałam, że muszę działać…


Szablon by S1K