Zapraszam na:
until-dawn-fanfiction.blogspot.com
wtorek, 22 grudnia 2015
czwartek, 20 marca 2014
Epilog, podsumowanie i podziękowanie
Epilog
*OCZAMI HARRY’EGO*
Otworzyłem lekko oczy, próbując określić co przedstawiają
rozmazane kształty znajdujące się przede mną. Były one zupełnie nie wyraźne i
nie przypominały nic konkretnego. Ociężałymi dłońmi starałem się przetrzeć
powieki co pozwoliło mi na zobaczenie świata, a raczej białego sufitu. Zaraz
później obróciłem obolałą głowę w kierunku matki, która siedziała przy łóżku
wołała i płakała, jednak nic nie słyszałem. Dopiero po odczekaniu kilku długich
chwil zacząłem słyszeć stłumione dźwięki. Zobaczyłem także lekarzy, którzy w
szybkim tempie wpadli do pomieszczenia.
-Harry! Harry! – otaczający mnie ludzie zaczęli wręcz
wykrzykiwać moje imię.
Mężczyźni zaczęli mnie badać, mierzyć mi ciśnienie, podawać
kroplówkę.
-Jak się czujesz? – spytał łysy mężczyzna.
-Całkiem dobrze… - powiedziałem łapiąc się za skronie, by
uśmierzyć pulsujący ból głowy.
-Na pewno? – spytał lekarz widząc mój gest.
-Boli mnie głowa. – jęknąłem, na co lekarz podał mi dożylnie
jakiś środek.
-To powinno pomóc. – powiedział, lekko unosząc kąciki ust ku
górze.
Po chwili przeprowadzonych badań tłum opuścił pomieszczenie
pozostawiając mnie sam na sam z matką.
-Gdzie Hayley? – spytałem od razu o niej myśląc.
-Harry… To nie jest odpowiedni czas. – matka objęła moją
zimną dłoń.
-Mów, proszę. – odrzekłem z nadzieją w głosie.
-Ona… Nie żyje, skarbie. – w głosie matki było słychać
wielki ból przemawiający przez nią.
Poczułem wzrost tętna, a nawet miałem okazję usłyszeć go na
maszynie. Moje serce jakby zaczęło krwawić, łamać się. Do oczu napłynęły mi
łzy, których nie umiałem pohamować.
-Harry… - szepnęła rodzicielka, patrząc na mnie z
politowaniem. – Jest coś o czym musisz wiedzieć… Ona była w ciąży… T-to było
twoje dziecko?
Zamarłem.
-Harry? – powtórzyła moje imię.
Czułem się, jakby ktoś wbił mi nóż w plecy. Mogliśmy być
tacy szczęśliwi…
-Zabiła dla ciebie twojego ojca. Dowiedziała się o
wszystkim. – matka schowała twarz w dłoniach.
Nie miałem siły by jej odpowiedzieć. Poduszka, na której
leżałem była cała mokra od łez. Wszystko co było w mojej duszy zdawało się
wypłynąć wraz z cieczą.
***
Stałem, bezsilnie wpatrując się w dal. Promienie wiosennego
słońca oświetlały moją twarz, rażąc mnie w oczy. Gwałtownie obróciłem głowę w
prawo, by uniknąć światła. Moje spojrzenie od razu spotkało się z tłumem ludzi
– wszyscy ubrani na czarno, z kamienną miną. Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę
z tego, że nie żyje osoba, która była całym moim światem, moim życiem. Nie
umiem opisać tego przeszywającego uczucia, któremu towarzyszyło ostre kłucie w
sercu i wielki ból. Odwróciłem głowę jeszcze bardziej, by móc dostrzec Julię,
Julię Willson, matkę Hayley. Na jej głowie widniał czarny kapelusz, zdobiony
ciemną, granatową wstążką. Jej smukłą sylwetkę zdobiła długa, sięgająca za
kolana sukienka w kolorze bezkresnej otchłani. W prawej ręce ściskała białą
chustkę, którą co jakiś czas przecierała z łez policzki.
-Harry, wszystko w porządku? – usłyszałem zza pleców głos
własnej matki.
Odwróciłem się lekko, patrząc prosto w jej piękne, brązowe
oczy.
-Tak, mamo. – powiedziałem, modląc się przy tym, by nie
wybuchnąć płaczem.
-Nie wyglądasz dobrze, skarbie. Jesteś bardzo blady. –
sięgnęła ręką do mojego policzka, po którym troskliwie przejechała.
Złapałem jej nadgarstek, by nie przeciągać dłużej tej
chwili.
-To moja wina… - powiedziałem, a po moim policzku poleciała
pierwsza tego dnia, mokra łza.
-Nie obwiniaj się, Harry. – szepnęła rodzicielka.
-Nie powinienem jej w to mieszać… To ja miałem ją bronić, to
ja miałem umrzeć za nią… - jedna łza, przerodziła się w potok.
-Ona nie wróci… - matka przejechała dłonią po mojej czarnej
marynarce.
-Kocham ją… Okropnie ją kocham. Żałuję, że wyszedłem z tej
cholernej śpiączki! – mocno wyszarpnąłem rękę z uścisku rodzicielki.
-Skarbie… - mruknęła troskliwie, po czym wtuliła się w moją
zdecydowanie wyższą sylwetkę. – Będę cię wspierać, pamiętaj.
-Nie chcę już żyć, mamo. – szepnąłem, ocierając łzy.
-Musisz… Dla niej. – powiedziała.
Zamknąłem oczy, wyobrażając sobie jej piękną twarz. Miałem
nadzieję, że te wszystkie zdarzenia to jedynie koszmarny sen, z którego zaraz
wyjdę. Niestety, była to rzeczywistość… Cholerna rzeczywistość.
_________________________________________________________
A więc to już koniec bloga...
Mam nadzieję, że podobała się wam ta historia, chociaż
pewnie nie każdemu.
No, a teraz zrobię małe posumowanie:
35 rozdziałów i epilog + 5 miesięcy + 14,188 wyświetlenia +
276 komentarzy + 39 postów + 19 obserwatorów =
http://in-the-darkness-harry-styles.blogspot.com/
Teraz chciałabym wspomnieć o moim następnym blogu również z
opowiadaniem o Harry'm o nazwie Frigid. :) Więcej nie zdradzę, za to podam Wam
link - http://frigid-fanfiction.blogspot.com/
A więc podziękowanie:
Dziękuję za to, że wytrzymywaliście z moją ‘’perfekcyjną’’
systematycznością, za to, że czytaliście i komentowaliście, za waszą motywację,
którą mi przekazywaliście i za to, że wytrwale czytaliście moje rozdziały,
których bez Was by nie było. Dzięki Wam uwierzyłam, że mogę pisać i nie
wychodzi mi to tak źle. Starałam się, choć czasami mi to nie wychodziło. Są
lepsze i gorsze rozdziały... Nie każdy Wam się pewnie podoba, ale taki już jest
urok tworzenia opowiadania. :)
Mam też nadzieję, że zostaniecie z moim nowym blogiem i nową
historią.
A więc, po prostu...
DZIĘKUJE
środa, 19 marca 2014
Rozdział 35 (ostatni)
A więc przyszedł czas na to, by powiedzieć Wam, że historia Hayley i Harry'ego dobiegła końca... Pozostał nam jedynie epilog, który pojawi się na blogu jutro.
Rozdział 35 jest tym ostatnim (i chyba nawet najdłuższym).
A więc już jutro się z Wami pożegnam (na tym blogu oczywiście) i podam informacje o nowym opowiadaniu. :)
Mam też jedną prośbę - to ostatni rozdział, więc chciałam prosić wszystkich, którzy towarzyszyli mi w tworzeniu tej historii o komentarz... Nie ważne czy miły, czy raczej nie... Po prostu chcę wiedzieć ilu czytelników miałam.
A więc po raz ostatni... Zapraszam na rozdział! :)
____________________________________________________
Koniec
Rozdział 35 jest tym ostatnim (i chyba nawet najdłuższym).
A więc już jutro się z Wami pożegnam (na tym blogu oczywiście) i podam informacje o nowym opowiadaniu. :)
Mam też jedną prośbę - to ostatni rozdział, więc chciałam prosić wszystkich, którzy towarzyszyli mi w tworzeniu tej historii o komentarz... Nie ważne czy miły, czy raczej nie... Po prostu chcę wiedzieć ilu czytelników miałam.
A więc po raz ostatni... Zapraszam na rozdział! :)
____________________________________________________
Ułożyłam się wygodnie na łóżku, mimo, że na dworze było
zupełnie jasno. Usilnie starałam się o wieczorną drzemkę, jednak za nic nie
potrafiłam zasnąć. Po głowie krążyły mi słowa, które wczoraj usłyszałam z ust
mulata. Nie miałam pojęcia na czym skupić myśli, a przecież tak usilnie
starałam się przestać. Sądziłam, że sen to jedyne porządne rozwiązanie, które
pozwoli mi choć na chwilę zapomnieć o moim życiu, które lubi robić mi
niespodzianki. Nie pozwala mi usiedzieć w miejscu, ciągle gdzieś goni, ciągnie
mnie w dół.
***
Byłam bliska zatopieniu się w przyjemny i spokojny sen
kontrastujący z moim dotychczasowym życiem, gdy zbudził mnie dźwięk SMS’a.
Szybko złapałam za telefon patrząc na wyświetlacz, na którym widniał nieznany
mi numer. Bez zastanowienia wcisnęłam środkowy klawisz, który umożliwia
odczytanie wiadomości. Już po chwili moim oczom ukazały się słowa ‘’Hayley,
musisz przyjechać do szpitala’’. Przez długi czas zastanawiałam się o co
chodzi, jednak z trudnością przyszło mi utrzymywanie nerwów na wodzy. Zanim
zdążyłam cokolwiek wymyśleć, postanowiłam odpisać na tajemniczego SMS’a, by
dowiedzieć się, do jakiego szpitala mam się udać i kim jest osoba pisząca to.
Po kilku krótkich chwilach dostałam odpowiedź, która mnie zamurowała – pisała
do mnie mama Harry’ego, która twierdziła, że nie ma czasu na wyjaśnienia. Od
razu zerwałam się z łóżka, by przygotować się do szybkiego wyjścia, jednak
dopiero po chwili zdałam sobie sprawę z tego, że to może być zwykły żart lub
podstęp. Nie zwróciłam na to uwagi, bo chodziło o Harry’ego, który naprawdę
mógł być w szpitalu.
Już chwilę później byłam na zewnątrz domu, niezgrabnie szukając
w telefonie numeru na zamówienie taksówki.
***
Weszłam na salę najbliższego szpitala, miejsca, które już
bardzo dobrze znałam. Zabierała mnie tu każda karetka, więc byłam pewna, że
Loczek także tu trafił. Pomyślałam, że nie warto szukać go na ‘’chybił,
trafił’’, dlatego od razu, pośpiesznym krokiem udałam się w stronę niskiej,
starszej brunetki stojącej za ladą recepcji.
-Przepra… - zaczęłam, jednak przerwał mi dźwięk szpitalnego
telefonu.
Kobieta spojrzała na mnie z obojętną miną, po czym odebrała
telefon.
-Tak słucham? – zwróciła się do słuchawki. – Tak, mamy wolne
terminy… Tak, dziękuję. Miłego dnia. Do widzenia. – odłożyła słuchawkę.
-Przepraszam, szukam Harry’ego Styles’a! – powiedziałam
pośpiesznie, nerwowo stukając palcami o kamienne biurko.
-Jest pani kimś z rodziny? – spytała spokojnie, jakby nigdy
nic, szukając czegoś w papierach.
-Nie, jestem jego… dziewczyną. – wyjaśniłam, po czym nerwowo
zacisnęłam pięści.
-Niestety nie mogę pani wpuścić. – powiedziała, unosząc
ramiona lekko ku górze.
-Ale… - zaczęłam, jednak znów nie dano i dokończyć.
-Hayley! – piękna, starsza kobieta, o długich brązowych
włosach pomachała mi z drugiego końca korytarza.
-To mama Harry’ego, jestem tu z nią. – powiedziałam,
odrywając wzrok od rodzicielki Zielonookiego.
-W takim razie… - recepcjonistka nie miała okazji dokończyć
zdania, gdyż ile sił w nogach udałam się w kierunku matki Hazzy.
Biegłam przez korytarz, mimo, że nie powinnam. Jedyne co
widziałam to migające twarze lekarzy i pacjentów, którym nie miałam okazji
lepiej się przyjrzeć.
-Proszę panią! – powiedziałam, prawie wpadając w ramiona
kobiety.
-Hayley, Harry jest w ciężkim stanie… Został pobity. –
powiedziała, lekko obejmując mnie ramieniem.
Kolejne ukłucie w sercu. Strach znów przepełnił moją duszę.
Wiedziałam, kto to zrobił, a przynajmniej domyśliłam się.
-Mogę go zobaczyć? – spytałam, czując wodę pod powiekami.
-Wejdź, skarbie. – powiedziała wskazując na drzwi tuż po
prawej stronie.
Matka Harry’ego puściła moje ramię, pozwalając mi wejść do
pomieszczenia, w którym leżał jej syn, jej najukochańszy syn. Złapałam za
klamkę, co spowodowało jedynie wspomnienia wieczoru w domu mojego ojca. Czułam
jak drżące ręce bezsilnie starają się
naprzeć całą swoją mocą na zimną, metalową klamkę, która była nieoporna.
-Pomogę ci. – powiedziała rodzicielka Loczka, która od kilku
sekund przyglądała się moim zmaganiom.
-Przepraszam, nie czuję się na siłach. – wyjaśniłam, gdy ta
otwierała drzwi.
Dokładnie rozejrzałam się po pomieszczeniu, którego wcześniej
nie miałam okazji widzieć. Robiłam wszystko, by nie spojrzeć na biednego Harry’ego,
który cierpiał. Wzrok jednak wygrał walkę z umysłem. Moim oczom od razu rzuciło
się łóżko, a na nim Loczek. Leżał bez życia, okryty białą pościelą. Jego skroń
była obandażowana białym materiałem, który zdążył nabrać czerwonej od krwi
barwy. Piękne, zielone oczy chłopaka były zakryte powiekami. W Sali było
słychać jedynie głośne dźwięki maszyny mierzącej tętno.
-Harry! – podeszłam do bezwładnego Loczka. – Harry, proszę
cię!
Złapałam chłopaka za zimną rękę, która nie mogła sama
utrzymać się w górze. Na chwilę spojrzałam na rodzicielkę Hazzy, która stała w
drzwiach, ocierając ręką słone łzy, delikatne spływające po policzkach.
-Harry… - wyszeptałam ponownie.
Poczułam, że jedna z uronionych przeze mnie łez skapnęła z
mojego policzka wprost na policzek Loczka, nad którym się pochylałam. Kropla
cieczy od razu spadła na miękką pościel.
Przez dość długą chwilę wpatrywałam się w moją miłość, która
nie mogła się obudzić. Miałam wielką nadzieję, na to, że w końcu samodzielnie
wstanie, przytuli mnie i wszystko będzie dobrze… Dobra myśl jednak szybko
odeszła, gdyż maszyna zaczęła wydawać z siebie coraz szybszy i cięższy odgłos.
Mama Harry’ego od razu zawołała lekarza, jednak najwyraźniej nie mógł przyjść
zbyt szybko. Urządzenie jakby oszalało! Wydało z siebie jeden, ciągły, długi
pisk.
-Co się dzieje?! – krzyknęłam, spoglądając na brązowowłosą
kobietę.
-Hayley, jego serce… Ono… Przestało bić! – zawołała. –
Lekarz! Potrzebny lekarz! – wybuchła płaczem.
Ściskałam dłoń Harry’ego coraz mocniej, płacząc i nie mogąc
tym samym złapać oddechu. Czułam jak się duszę, jak dławię się własnymi łzami,
nie docierało do mnie to co się działo.
Nie minęło dziesięć sekund, gdy do Sali wpadł dobrze znany
mi lekarz, razem z resztą załogi.
-Proszę się odsunąć! – warknął łysy mężczyzna.
Po chwili do pokoju weszły dwie pielęgniarki, które zaraz
wygoniły nas z Sali, następnie zamykając pomieszczenie. Nie mogłam patrzyć na
histerię, która ogarnęła rodzicielkę Harry’ego. Dwie kobiety mozolnie starały
się ją opanować, podając jej silne środki uspokajające, które nie pomagały. Nie
potrafiłam stać w miejscu, chciałam działać, ale to było całkiem niemożliwe.
Miałam tylko jeden pomysł, tylko jedną szansę na jego zrealizowanie. Do głowy
przyszła mi myśl, która nigdy wcześniej nie była mi znana, zawsze była daleka.
Postanowiłam iść do ojca Harry’ego, zginąć, albo przeżyć. Nie miałam wyboru.
Czułam wielką niechęć do tego człowieka. Przysporzył mi samych problemów…
Chciałam jego śmierci, życzyłam mu tego co najgorsze, nie odpuściłam mu. Wiedziałam
gdzie jest, wiedziałam gdzie pracuje, wiedziałam co teraz robi.
Wybiegłam ze szpitala, koło uszu puszczając wszystkie
skierowane do mojej osoby słowa. Szłam przed siebie, zapominając o Bożym
świecie. Płakałam, nie widząc dokładnie dokąd idę. Zdałam się na wyczucie.
Kilka krótkich kilometrów do przebiegnięcia, kilka ścieżek, kilka domów.
***
Weszłam do dużego wieżowca, w centrum Londynu, w którym
znajdowała się firma wycieczkowa. To właśnie tu pracował pan Styles. Był
prezesem, dość dużej, dobrze opłacanej sieci, pozwalającej ludziom podróżować,
za małe pieniądze.
Od razu udałam się na hol ekskluzywnego budynku, którego
wnętrze przypominało pałac. Piękne obrazy, rzeźby, stoliki… Nie było jednak
czasu na podziwianie uroków pomieszczenia. Biegiem udałam się do windy. Ludzie,
którzy tu pracowali od razu zauważyli nastolatkę, która była uważana wręcz za
intruza. Starali się dopytać mnie o co chodzi, dokąd się wybieram, zatrzymywali
mnie, choć nie mieli szans, byłam zbyt uparta. Winda zamknęła się, nie byłam w
niej jednak sama, była ze mną młoda kobieta, która liczyła około dwudziestu
ośmiu lat.
-Wie pani, gdzie znajdę pana Styles’a? – zapytałam, nerwowo
tupiąc nogą.
-Na trzecim piętrzę. Właśnie tam jadę. – uśmiechnęła się.
Nie odpowiedziałam jej. Gdy tylko drzwi windy otworzyły się,
wręcz z niej ‘’wypadłam’’. Od razu zobaczyłam przed sobą długi na jakieś dwadzieścia
metrów korytarz, przez który zaczęłam biec. Po drodze mijałam tabliczki z
imionami pracowników, którzy mieli swoje biura, w pokojach za drzwiami. McCoy,
Brawn, Colins… Robinson, James… Styles! Znalazłam!
Nie zamierzałam pukać i czekać, aż łaskawie poprosi mnie do
środka. Gwałtownie przekręciłam klamkę, wchodząc do niewielkiego pomieszczenia,
w którym znajdowała się szafka zapełniona papierami i biurko, za którym
siedział ojciec Harry’ego.
-Kogo ja widzę? – powiedział z wścibskim uśmiechem na
twarzy. – Ukochana dziewczyna mojego syna, tak? Córka mojej kochanki, tak?
-Posłuchaj, masz zniknąć z naszego życia! Raz na zawszę! –
krzyknęłam składając ręce na piersi.
-Chcesz mnie zabić? – zaśmiał się, wstając z krzesła
biurowego. – Nie dasz rady, kochanie.
Pokręciłam głową. Nie wiedziałam jak się zachować. Nie
wiedziałam co skłoniło mnie do przyjścia w to miejsce. Nie wiedziałam dlaczego
nagle ogarnął mnie taki strach.
-Już się boisz, piękna? – mruknął, idąc w moim kierunku.
Postawiłam gwałtowny krok w tył, wpadając plecami na półkę, strącając
tym samym małe, drewniane pudełko, które chwilę później z hukiem roztrzaskało
się na podłodze rozrzucając po pomieszczeniu małe, drewniane kawałki, a także…
pistolet. Najzwyklejszy na świecie pistolet, przypominający te, z filmów o
policjantach i bandytach. Zanim pan Styles zdążył zauważyć, że jego broń
zawitała światło dzienne, udało mi po nią schylić. Nie mam pojęcia dlaczego to
zrobiłam, dlaczego wzięłam ją do rąk, nie wiem co mną kierowało, po prostu
pociągnęła mnie za sobą.
-Co zamierzasz? – ojciec Harry’ego wydał z siebie pomruk strachu,
chwilę później zaczął się cofać, z każdym krokiem w tył oddalał się coraz
bardziej.
-Zabić cię. – szepnęłam, zupełnie nad sobą nie panując.
Wstąpiło we mnie coś dziwnego, co nie dawało za wygraną.
Odbezpieczyłam pistolet.
Trzymając go obiema rękami, wyciągnęłam go przed siebie
celując w kochanka matki.
Z każdą sekundą wpatrywania się w bezbronnego mężczyznę,
moje ręce drżały coraz bardziej.
Jedna sekunda.
Jeden strzał.
Jedna szansa.
-Nie musisz tego robić, kochanie. – starał się mnie
uspokoić.
-Nie mów tak do mnie! – krzyknęłam.
-Nie jesteś taka, skarbie! – powtórzył próbę.
-Powiedziałam coś? – mój ton stawał się coraz ostrzejszy.
-Hayley! – powiedział ze stoickim spokojem.
-Daj mi spokój! – wrzasnęłam pociągając za spust.
Pistolet upadł na ziemię, wydając z siebie głośny dźwięk.
Zamknęłam oczy. Nie chciałam wiedzieć co się stanie.
Otworzyłam je dopiero po paru sekundach. Zobaczyłam przed sobą zakrwawione
ciało pana Styles’a. Pocisk trafił prosto w jego serce. Na ścianie było widać
ślady rozpryśniętej krwi.
-Co ja zrobiłam? – szepnęłam głośno, zalewając się
jednocześnie potokiem łez. – Zabiłam go…
Od razu schowałam twarz w dłoniach, nie mogłam znieść tego
okropnego widoku.
Dopiero teraz zaczęłam racjonalnie myśleć. Wiedziałam, że
zaraz zbiegną się tu ludzie, zobaczą, że to ja mam krew ojca Harry’ego na
rękach, dowiedzą się, że zginął z mojej ręki. Po chwili zdałam sobie sprawę z
tego, że on naprawdę nie żyje. To była tylko i wyłącznie moja wina. Nie mogłam
z tym żyć. Nie przemyślałam tego. Nie miałam już siły, dalej przez to iść.
Schyliłam się, podnosząc z ziemi broń. Po raz kolejny
odbezpieczyłam ją. Przystawiłam pistolet do skroni, czując w głowie ucisk. To
był już koniec mojego. Nie miałam dla kogo ciągnąć go dalej. Zupełnie nie
pamiętałam o dziecku, o tym, że Harry mógł zostać jednak uratowany.
Usłyszałam dobijanie się do drzwi.
Na własnej skórze poczułam ogromną presję.
Pociągnęłam za spust…
wtorek, 18 marca 2014
Rozdział 34
Witam po kolejnej długiej nieobecności...
Tak, wiem, rozdziały miały być w weekendy, a jest przecież wtorek, ale tydzień zleciał tak szybko, że nie miałam nawet chwili na odpoczynek, a teraz wyszło na to, że się przeziębiłam i siedzę w domu i piszę rozdziały. :)
No i nie wiem czy ta informacja, którą teraz napiszę Was zmartwi czy raczej ucieszy, ale do końca opowiadania pozostał raptem jeden rozdział... Tak, rozdział 35 będzie prawdopodobnie zakończeniem opowiadania (choć istnieją szanse na epilog).
W następnym rozdziale definitywnie zakończę historię Hayley i Harry'ego. :')
Mimo, że to bardzo trudne, bo bardzo przywiązałam się do tego bloga...
Ale na rozczulania przyjdzie czas! Zapraszam na rozdział i proszę Was o motywację. :)
_________________________________________________________
Tak, wiem, rozdziały miały być w weekendy, a jest przecież wtorek, ale tydzień zleciał tak szybko, że nie miałam nawet chwili na odpoczynek, a teraz wyszło na to, że się przeziębiłam i siedzę w domu i piszę rozdziały. :)
No i nie wiem czy ta informacja, którą teraz napiszę Was zmartwi czy raczej ucieszy, ale do końca opowiadania pozostał raptem jeden rozdział... Tak, rozdział 35 będzie prawdopodobnie zakończeniem opowiadania (choć istnieją szanse na epilog).
W następnym rozdziale definitywnie zakończę historię Hayley i Harry'ego. :')
Mimo, że to bardzo trudne, bo bardzo przywiązałam się do tego bloga...
Ale na rozczulania przyjdzie czas! Zapraszam na rozdział i proszę Was o motywację. :)
_________________________________________________________
Późny, wiosenny wieczór zapadł nad Londynem. Powietrze było
gęste, duszące i nieprzyjemne, przez co trudno było oddychać. Biała mgła oblała
ciemne, oświetlone jedynie lampami, ulice. Mimo późnej pory nie panował spokój.
Co chwilę miałam okazję mijać ludzi prawdopodobnie udających się na piątkową
imprezę czy do baru na piwo. Ja jednak tym razem wcale nie zamierzałam odwiedzić
klubu, pubu, ani innego miejsca, w którym alkohol leje się litrami, a pijani
już nastolatkowie robią zakłady, które często kończą się przyjazdem karetki, a
nawet policji. Ile razy miałam już styczność z nielegalnymi pościgami otwartą
ulicą? Nie brałam w nich udziału, nie kibicowałam… Byłam jednak świadkiem
takich odważnych posunięć, które w jednym na dziesięć przypadków kończyły się śmiercią.
Tym razem jednak celem mojej wycieczki był ciepły, przytulny i… Nie zupełnie
miły dom. Zaraz po skończeniu lekcji Harry zaprosił mnie na spacer. Nalegał na
odprowadzenie mnie, jednak odmówiłam. Po prostu miałam ogromną ochotę na
samotną podróż, bez zbędnych słów i pytań. Szłam zupełnie sama, jednak do czasu…
-Hayley, zaczekaj. – usłyszałam głos dobiegający zza pleców.
Odwróciłam się gwałtownie, prawie wpadając na ciemnowłosego
chłopaka. Jego twarz w pół mroku była bardzo nie wyraźna i z trudem rozpoznałam
w niej znajomego mulata.
-Zayn? Wystraszyłeś mnie. – powiedziałam, starając się
uspokoić zdenerwowany organizm.
-Musiałem… Chcę z Tobą porozmawiać. – powiedział, po czym
ułożył dłonie na moich ramionach, nadal zachowując duży dystans między nami.
-Zayn, o co chodzi? – spytałam zaniepokojona.
Wydaje mi się, że moje policzki oblał wtedy ogromny
rumieniec, sygnalizujący strach, który odczuwałam wewnątrz.
-Jak ty mnie tu w ogóle znalazłeś? – dodałam po chwili.
-Nie w tym rzecz. Hayley, postaraj się wysłuchać mnie do
końca… - chłopak spojrzał głęboko w moje oczy, chcąc jakby dostać się do mojej
duszy. - Harry bardzo Cię kocha i ciągle o Tobie myśli… Ludzie pewnie wmawiają
Ci, że jest nieodpowiednim chłopakiem dla Ciebie, że jest groźny, ale nie
słuchaj ich… Tak naprawdę to właśnie on jest w niebezpieczeństwie. Jego ojciec
jest prowodyrem całej sytuacji, która może doszczętnie zniszczyć Hazzę. Nie
patrz na pozory, bo one mylą. Czy prawdziwy, dobry ojciec powinien nasyłać na
swojego syna seryjnego mordercę, który działa na zlecenie? Wiem, że to może
wydawać się dziwne i podejrzane, może nawet zmieni twoje zdanie o Harry’m, ale to
szczera prawda, która jest złotem. Nie myśl jednak, że Harry jest złym
człowiekiem, bo to nie jego wina. Nie oskarżaj go, o czyny jego ojca, bo to
właśnie on jest okropnym człowiekiem. Nie staraj się też poznać jego
przeszłości, nikt jej nie zna. Przede wszystkim, proszę, nie mów Styles’owi, że
Ci o wszystkim powiedziałam. – skończył, z delikatnością zdejmując z moich
ramion swoje ręce, którymi sięgnął do kieszeni, by wyjąć z nich paczkę
papierosów.
-Zayn, muszę wiedzieć więcej! – powiedziałam, mając
nadzieję, że dowiem się jeszcze czegoś.
-Znam tylko tyle informacji… - mruknął, po czym wepchnął do
ust cienkiego papierosa, a następnie znów sięgnął do kieszeni po zapalniczkę.
-Wiem, że coś ukrywasz! Kto chcę zniszczyć Harry’ego? W jaki
sposób? – pytałam, zaciskając z przejęcia pięści.
-Nie mogę Ci tego powiedzieć… - mruknął, zaciągając się.
-Zaufaj mi. – nalegałam.
-Hayley, po co Ci ta informacja? – mulat wypuścił z ust
obfity dym.
-Po prostu chcę wiedzieć czy to ktoś z otoczenia, ktoś kogo
znam. – podniosłam ręce do góry, w błagalnym znaku.
Zayn pokręcił głową, po czym znów włożył do ust papierosa,
dłońmi obejmując moje nadgarstki.
-Proszę… - mruknęłam.
Chłopak znów wciągnął do płuc dym, po czym spokojnie
wypuścił go.
-Jego ojciec chce go zabić. – chłopak podniósł wzrok ku
górze, spoglądając na zsypane gwiazdami niebo.
Zupełnie się pogubiłam. O czym mam teraz myśleć? O tym, że
kochanek mojej matki chcę zabić kogoś, kogo kocham? Czy o tym, że mniemany
partner rodzicielki to zabójca? Wszystko zaczęło wydawać się takie mroczne i
niecodzienne… Zupełnie jak najgorszy koszmar. Wiedziałam, że nie mogę pozwolić,
by jedna osoba zniszczyła całe moje życie. Wiedziałam, że muszę działać…
Subskrybuj:
Posty (Atom)