Mam nadzieję, że Wam się spodoba i, że zostawicie po sobie jakiś komentarz, który zmotywuje mnie do pisania kolejnych rozdziałów przygód Harry'ego i Hayley. :)
Co tu dużo pisać? Zapraszam do czytania i zachęcam do komentowania! ;)
_________________________________________________________________
Loczek dokładnie znał adres
mojego ojca, choć mimo tego, że wiedział którędy mamy pójść czuł wielką presję,
która z biegiem czasu ogarnęła także mnie. Widziałam jak jego drżące z
niepokoju dłonie delikatnie muskały moje pace, jak ciemnoczerwone usta zaciskały
się silnie, a zaczerwieniona twarz wręcz ‘’płonęła’’ na moich oczach. Już z
daleka można było wyczuć napięcie, które odczuwaliśmy oboje. Nie sądziłam, że
siedemnastolatek aż tak boi się konfrontacji z człowiekiem, który kilka lat
temu wybrał narkotyki, zamiast pozostać z rodziną. Sama czułam ogromną niechęć
na myśl, ze spotkam tego zwyrodniałego człowieka, który myślał tylko o sobie.
To najgorsze uczucie w życiu – spotkanie z osobą, która zostawiła cię, nie
mając żadnego interesu z twojego istnienia. Wybrał to co według niego było
najlepsze – narkotyki.
Według różnych, usłyszanych
ostatnio przeze mnie opowieści ojciec był palaczem marihuany, do której z
czasem dołączyły inne proszki. Słyszałam także, że niedawno wyszedł ze
szpitala, gdzie spędził dobre kilka miesięcy na odtruwaniu, ponieważ chciał
popełnić samobójstwo. Wiele też wskazywało na to, że był na odwyku i na długi
czas skończył z środkami odurzającymi lecz to niestety do niego powróciło.
Od mamy dużo można było słyszeć
na temat Jack’a, ale nigdy nie mówiła, że opowiada o ojcu, była niedosłowna. Jako
ojca traktowałam jedynie człowieka nazywanego ‘’wspomnieniem’’, a właściwie
‘’osobą, która zginęła w wypadku’’. Nic więcej. Matka nigdy nie chciała o nim
rozmawiać, o tym jak zginął i o tym, gdzie jest jego grób, za to często mówiła
o nieznajomym mężczyźnie, który wpadł w sidła narkomanii i alkoholizmu. Nigdy
nie spodziewałabym się, że mówi o kimś tak ważnym w życiu każdego dziecka, w
życiu każdego dorosłego, w moim życiu.
***
Szliśmy dość pośpiesznym krokiem,
gdyż słońce zaczęło chować się za horyzont, a małe miasteczko na obrzeżach
Londynu przykryła szara, gęsta mgła. Chmury na niebie miały ciemny, granatowy
odcień, który sygnalizował, że lada moment z nieba lunie okropny deszcz. Nie
czekaliśmy długo, gdyż byliśmy w środku drogi, gdy z nieba raz po raz zaczęły
sączyć się małe, lekkie krople, które zaraz przerodziły się w siarczystą ulewę.
-Harry, co teraz zrobimy? Nie
mamy parasolek, kurtek, nic! – przystanęłam, po czym złapałam chłopaka za
nadgarstek.
Loczek także zatrzymał się. Jego
czarny sweter był przesiąknięty do suchej nitki, a kasztanowe loczki zwijały
się, mimo, że zgromadziły w sobie ogromną ilość wody.
-To! – powiedział, po czym z
lekkością ułożył dłoń na moim policzku.
Przez chwilę patrzył na mnie
słodko uśmiechając się pod nosem. Raz spoglądał w moje oczy wyszukując w nich
mojej duszy, raz na moje rozgrzane do czerwoności usta, które zaczęły
niekontrolowanie drżeć.
Woda spływała po moich włosach,
które zaczęły przylegać do moich zaróżowionych policzków. Chłopak energicznie
odgarnął je, po czym lekko rozchylił usta, po których zaczęła skapywać ciecz z
nieba. Dopiero po chwili Loczek zmrużył oczy i zbliżył się do mnie. Moje
powieki także opadły. Pocałował mnie.
Staliśmy pośrodku chodnika,
wpijając się w siebie. Czułam jak usta chłopaka delikatnie muskają moje, a dłoń
powolnymi ruchami toczy wzorki na moim policzku i mojej talii. Moje ręce były zarzucone
na szyje chłopaka, który wykorzystał sytuację, by podnieść mnie. Moje stopy
nagle oderwały się od ziemi. Uczucie to było porównywalne do lotu, przyjemnego
lotu.
Podświadomie wiedziałam, że
mijający nas przechodnie patrzą na nas, obserwują nas, ale my nie zwracaliśmy
na to żadnej uwagi. Nasze pocałunki trwały w nieskończoność.
***
-Na pewno chcesz tam wejść? –
Harry stanął w bezruchu obserwując mały, czteropokojowy dom, zbudowany z szarej
cegły.
-Jestem pewna. – powiedziałam stanowczo,
po czym udałam się w stronę ciemnobrązowych drzwi.
-Iść z tobą? – zapytał, stojąc
tuż za mną.
-Poradzę sobie. – gwałtownie nacisnęłam
klamkę domu, po czym lekko zapukałam do drzwi.
-Kto tam? – burknął nieprzyjemny głos
z zewnątrz budynku.
Jeszcze na chwilę odwróciłam się w stronę
loczka, by upewnić się, że będzie na mnie czekał.
Przekroczyłam próg, gdzie powitał
mnie szary, brudny, zapuszczony korytarz. W środku panowała ciemność, przy
której z trudem mogłam zauważyć, że na bladoniebieskich ścianach widniały
różne, niecodzienne napisy wymazane niezgrabnie czerwonym sprejem do graffiti.
Na podłodze było widać jedynie ciemny, niechlujny, zabrudzony dywan, na którym
porozrzucane były zużyte, nieestetyczne strzykawki.
-Mogę wiedzieć kto przyszedł? –
mruknął kolejny głos, który dobiegał zza zniszczonych drzwi po prawej stronie.
Długo zbierałam się na odwagę, by
wejść do pomieszczenia. Dopiero po krótkich rozmyślaniach udało mi się zapukać.
Paraliżujący strach przeszył moje ciało na wylot. Wiedziałam, że nie ma
odwrotu.
-Proszę wejść, do jasnej cholery!
– ktoś wyraźnie krzyknął.
Moja ręka powolnym ruchem
spoczęła na klamce. Przez chwile przygotowywałam się na widok jaki spotka mnie
za obskurnymi drzwiami. Wiedziałam, że gdy je otworze, muszę stawić czoła temu
co mnie za nimi czeka. Udało się. Nacisnęłam klamkę, po czym delikatnie
uchyliłam drewniane drzwi. Trudno było mi uwierzyć w widoku, który mnie spotkał
– trzech długowłosych mężczyzn siedziało wokół stołu, na którym stało kilka
małych, kolorowych świeczek. Tylko one dawały światło, przy czym dokładnie
podświetlały proszki, noże, strzykawki i skręty, które leżały obok. Reszta
pokoju była ciemna, nie można było w nic dostrzec. Faceci, siedzący tam
gwałtownie odwrócili się w moją stronę. Ich oczy były przekrwione, czerwone,
włosy brudne, a twarze nieogolone, zarośnięte, ubrania to jedynie zwykłe
niechlujne szmaty, jakby wyciągnięte wprost ze śmietnika. Ich ręce były
odkryte, przez co dokładnie pokazywały zasinienia i miejsca po strzykawkach.
-Kim jesteś? – spytał jeden z
nich, po czym podszedł do mnie.
Serce podeszło mi do gardła.
Chciałam usiec, ale nie mogłam, gdyż mężczyzna, który do mnie podszedł z wielką
siłą zatrzasnął za mną drzwi.
-Ja jeste… - zaczęłam, starając
się zachować spokój.
-Nie ważne kim jest! Przyszła tu,
przeszkodziła nam, więc za to zapłaci! – powiedział drugi, jego ton był bardzo
złośliwy i szyderczy.
-Tak myślisz? Powinniśmy? –
długowłosy brunet, który stał obok mnie zbliżył swoją twarz do mojej szyi, tak,
że teraz dokładnie mogłam czuć jego oddech na swojej skórze.
Ręce rozpoczęły swoją fazę
sparaliżowania, nogi także odmówiły mi posłuszeństwa.
-Musimy. Dawno nie było u nas
gości. – facet przy stoliku uśmiechnął się złowrogo, po czym zgarnął ze stołu
gotowego skręta.
On także wstał i udał się w moim
kierunku. W ciągu kilkumetrowej drogi zdążył zapalić jointa. Zaciągnął się, a
gdy był już przy mnie wypuścił cały dym z ust na moją twarz. Starałam się
zachować ogromny spokój, bałam się, że coś może się wydarzyć.
-Taka niewinna dziewczynka nie
powinna była przychodzić tu sama… - powiedział, po czym zaciągnął się po raz
kolejny. – Mamy dla ciebie niespodziankę. Weź strzykawkę Jack. – odwrócił się w
stronę ostatniego mężczyzny przy stole.
Imię wypowiedziane przez ćpuna przez
długo krążyło mi w głowie, tak jakbym nie pamiętała do kogo należy, jednak
wiedziała, że znam kogoś o takim imieniu.
Trzeci długowłosy mężczyzna wstał
od okrągłego stolika, przy okazji zabierając ze sobą strzykawkę pełną jakiegoś
płynu. Z mojej piersi wymknął się jedynie cichy jęk. Mężczyźni gwałtownie popchnęli
mnie na ścianę, by później móc obkrążyć mnie dookoła.
-I co teraz powiesz? – zaśmiał się
jeden z nich.
Moje serce stanęło. Byłam
człowiekiem, który nigdy nie wie co robić w sytuacjach takich jak ta. Nie
miałam pojęcia jak się zachować. Czułam, że jest mi duszno, że nie mogę
oddychać, że zaraz zemdleje. Ostatkiem sił trzymałam się na nogach. Jak przez
mgłę widziałam strzykawkę, którą wyrywali sobie z rąk. Wielkie nieszczęście
spadło na mnie jak grom z jasnego nieba. Wiedziałam, że nie ma dla mnie żadnego
ratunku. Na przedramieniu poczułam mocne ukłucie, porównywalne do ugryzienia ogromnego owada.
Płyn już miał dostać się do moich żył, jednak coś w tym przeszkodziło. Wielki
huk, jak gdyby rozwalających się drzwi. Troje mężczyzn gwałtownie odsunęło się ode
mnie, zabierając ze sobą strzykawkę.
-Kim jesteś!? – krzyknął jeden z
mężczyzn.
Powieki opadły na moje zaszklone
oczy. Osunęłam się na ziemię. Mogłam jedynie słyszeć długą walkę, która
rozgrywała się w pokoju. Po kilkuminutowych porachunkach, poczułam czyjeś
dłonie na moich ramionach.
-Hayley, wszystko w porządku? –
usłyszałam zachrypnięty głos Harry’ego, po czym otworzyłam oczy, nie widząc
przed sobą nic.
-Nie Harry, nic nie jest w
porządku. – mruknęłam.
-Hayley… - usłyszałam cichy
szept, a na skórze poczułam mokre łzy kapiące z twarzy Loczka, a na policzku
jego nieregularny oddech.
-Harry, nie martw się. –
powiedziałam, po czym zamknęłam oczy.
Czemu skończyłaś w takim momencie? Dlaczego ten ojciec jest takim dupkiem? Super rozdział;) pisz szybko next;)
OdpowiedzUsuńrozdział super !! proszę to musi się dobrze skończyć
OdpowiedzUsuńGenialny rozdział<3
OdpowiedzUsuńOni mają same problemy! Nie zasługują na to! Tu popieprzona matka, jego ojciec z młodą żoną, a teraz ci zboczeńcy! Do cholery po co ona tam poszła no! Loczek mógł iść z nią, ale i tak jak zawsze uratował ją niczym rycerz na białym koniu <3 Nie mogę doczekać się następnego rozdziału :) xx
OdpowiedzUsuńO jejciu... Na końcu się wzruszyłam. Piękny rozdział <33 Ja już nie mogę doczekać się następnego!! ;*
OdpowiedzUsuńnext !!
OdpowiedzUsuńzajebisty <3
OdpowiedzUsuńKocham to opowiadanie. Next proszę bo niewytrzymam.
OdpowiedzUsuń