Niecierpliwie
czekałam, aż przyjaciele Harry’ego przybędą na miejsce, mijały jednak kolejne
minuty, a ich nie było.
-Jesteś pewny, że przyjdą? – spytałam, a chłopak oderwał
wzrok od równo ułożonych, szarych kafelków chodnika i spojrzał na mnie.
-Często się spóźniają. – Loczek uśmiechnął się wesoło,
robiąc krok w moją stronę.
-To się nazywa dobre pierwsze wrażenie. – puściłam mu oczko.
Nie przepadałam za osobami, które się spóźniają, bo sama
zawsze starałam się być pilna, ale teraz to mi zupełnie nie przeszkadzało.
Bardzo chciałam poznać kolegów Zielonookiego. Miałam nadzieję, że powiedzieliby
mi coś więcej o Harry’m. Chłopak nadal był bardzo tajemniczy, jednak coraz
bardziej mi ufał. Ja też przestałam się go obawiać, wręcz przeciwnie, gdy
patrzyłam w jego zielone oczy czułam… Coś czego nie można opisać! Uwielbiałam
spędzać z nim wolne chwile, być przy nim i cieszyć się z każdej sekundy jego
obecności.
Zamyśliłam się na
moment, wpatrując się w twarze przechodniów, mając nadzieję, że któryś z nich
jest przyjacielem Harry’ego. Z rozważań wyrwał mnie dźwięk przychodzącego SMS’a
na telefon Harry’ego. Chłopak energicznie sięgnął do kieszeni jasnobrązowych
spodni zwężanych w nogawkach, z których wydobył czarny, dotykowy telefon
komórkowy. Spojrzał na wyświetlacz urządzenia, wraz z czym jego mina zrzedła,
jego twarz momentalnie stała się zupełnie blada, a ciemnoróżowe z zimna, usta zaczęły
niekontrolowanie drżeć.
-Hayley, słuchaj… - Harry otrząsnął się i złapał mnie za
rękę. – Moi przyjaciele mają problem, a ja muszę im pomóc.
-Co się dzieje? Mogę pomóc? – spytałam niepewnie, nie
rozumiejąc o co dokładnie chodzi Zielonookiemu.
-Lepiej nie… Odprowadzę cię do domu. – zaoferował chłopak, a
ja kiwnęłam znacząco głową, zgadzając się.
Szybkim krokiem odeszliśmy w stronę mieszkania. Loczek nadal
był bardzo zdenerwowany, a jego mina nie wyrażała zachwytu.
-Co się stało? – spytałam po chwili milczenia.
Chłopak nie odpowiedział mi. Widziałam, że był coraz bardziej
zmartwiony, ale nie chciał wyznać prawdy na ten temat. Powoli zaczynałam się
martwić, a także bać o Loczka, może nawet przeżywałam to bardziej niż on,
chociaż nie wiedziałam o co dokładnie chodzi. Nie próbowałam tego z niego
wyciągnąć, ponieważ wiem, jak trudno jest mówić o złych zdarzeniach. W głębi
duszy miałam nadzieję, że Harry zbytnio wziął do siebie, to co napisali do
niego przyjaciele, i tak naprawdę nic się nie dzieje.
-Dziękuje, że mnie odprowadziłeś. – powiedziałam do
zagubionego chłopaka, gdy byliśmy już pod moim domem.
-Nie ma sprawy. – Loczek był bardzo zdenerwowany.
Cały czas patrzył na zachmurzone niebo, nawet odpowiadając nie
spojrzał mi w oczy, co jeszcze bardziej mnie zaniepokoiło. Odeszłam, a on
został sam na środku chodnika. Tym razem, gdy spojrzałam przez ramię, tuż przed
drzwiami, jego już nie było. Najwyraźniej pobiegł. Miedzy drzewami, co jakiś
czas, migała mi jego kędzierzawa sylwetka.
Weszłam na korytarz
porządnie wycierając buty o wycieraczkę. Już z tego miejsca dobiegł do mnie
wspaniały zapach ciasta mojej mamy.
-Co się piecze? – spytałam radośnie, wchodząc do kuchni.
-Jabłkowiec. – mama odpowiedziała, jednak zupełnie innym,
nieprzyjaznym głosem.
-Coś nie tak? – ciągnęłam dalej.
-Martwię się o ciebie, kochanie. Codziennie wychodzisz z tym
Harry’m… - tłumaczyła, a ja słuchałam z uwagą.
-Przecież nic mi się nie stanie… - wyjaśniłam, po czym zasiadłam
do okrągłego stołu znajdującego się w rogu pomieszczenia.
Rodzicielka westchnęła głośno, podpierając ręce na biodrach.
Patrzyła na mnie, jak na pięcioletnie dziecko, które przed chwilą rozbiło wazon
po babci. Nie rozumiałam jej zdenerwowania, ponieważ nie miała powodu, by się o
mnie martwić. Wie przecież, że jestem odpowiedzialna i inteligentna. Czasami
zdarza mi się robić coś, co może nie jest zbyt rozsądne (na przykład picie
alkoholu - w takich ilościach- na pierwszej w życiu imprezie), jednak nie
świadczy to o tym, że jestem roztargniona.
-Zaprosiłaś go? – matka przerwała ciszę.
-Nie. – postawiłam na szczerość.
-Nie szkodzi, masz jeszcze czas. – znów westchnęła.
-Czas na co? – spytałam ze zdziwieniem, wstając z krzesła.
Ukochana kobieta ruszyła w stronę piekarnika, by wyjąć z
niego, upieczone już ciasto.
-Znajomy z pracy ma do nas wpaść jutro, myślałam więc, że ty
w tym czasie zaprosisz Harry’ego. – zaczęła tłumaczyć, a ja ze zdziwieniem
popatrzyłam na nią.
Jaki znajomy?, pomyślałam, nadal niedowierzając.
Mama, od śmierci taty, z nikim się nie spotykała, więc
dlaczego jakiś obcy mężczyzna miałby przychodzić do naszego domu? Nigdy nie
wyobrażałam sobie tego dnia, w którym rodzicielka powie mi, że z kimś się
spotyka, a teraz miałam nawet okazję to przeżyć, tylko dlaczego właśnie w tym
momencie?
Ciekawe kto jest tym znajomym matki. No i czy ona zaprosi Harry'ego. Bardzo fajny rozdział, już czekam na kolejny. <3
OdpowiedzUsuńU mnie również pojawił się nowy, gdybyś była zainteresowana:
http://undead-fanfiction.blogspot.com/
O jejku cudowny. Forever Harry! :) // imaginy1onedirection.blogspot.com
OdpowiedzUsuńBoski *.* Błagam dodaj szybko next ! Czekam !
OdpowiedzUsuńZapraszam także do mnie na nowy rozdział :
http://for-you-louis-tomlinson.blogspot.com/
Coś czuje, że szykują się kłopoty.
OdpowiedzUsuńMam nadzieje, że się mylę..