środa, 19 marca 2014

Rozdział 35 (ostatni)

A więc przyszedł czas na to, by powiedzieć Wam, że historia Hayley i Harry'ego dobiegła końca... Pozostał nam jedynie epilog, który pojawi się na blogu jutro.
Rozdział 35 jest tym ostatnim (i chyba nawet najdłuższym).
A więc już jutro się z Wami pożegnam (na tym blogu oczywiście) i podam informacje o nowym opowiadaniu. :)
Mam też jedną prośbę - to ostatni rozdział, więc chciałam prosić wszystkich, którzy towarzyszyli mi w tworzeniu tej historii o komentarz... Nie ważne czy miły, czy raczej nie... Po prostu chcę wiedzieć ilu czytelników miałam.
A więc po raz ostatni... Zapraszam na rozdział! :)
____________________________________________________



Ułożyłam się wygodnie na łóżku, mimo, że na dworze było zupełnie jasno. Usilnie starałam się o wieczorną drzemkę, jednak za nic nie potrafiłam zasnąć. Po głowie krążyły mi słowa, które wczoraj usłyszałam z ust mulata. Nie miałam pojęcia na czym skupić myśli, a przecież tak usilnie starałam się przestać. Sądziłam, że sen to jedyne porządne rozwiązanie, które pozwoli mi choć na chwilę zapomnieć o moim życiu, które lubi robić mi niespodzianki. Nie pozwala mi usiedzieć w miejscu, ciągle gdzieś goni, ciągnie mnie w dół.
***
 


Byłam bliska zatopieniu się w przyjemny i spokojny sen kontrastujący z moim dotychczasowym życiem, gdy zbudził mnie dźwięk SMS’a. Szybko złapałam za telefon patrząc na wyświetlacz, na którym widniał nieznany mi numer. Bez zastanowienia wcisnęłam środkowy klawisz, który umożliwia odczytanie wiadomości. Już po chwili moim oczom ukazały się słowa ‘’Hayley, musisz przyjechać do szpitala’’. Przez długi czas zastanawiałam się o co chodzi, jednak z trudnością przyszło mi utrzymywanie nerwów na wodzy. Zanim zdążyłam cokolwiek wymyśleć, postanowiłam odpisać na tajemniczego SMS’a, by dowiedzieć się, do jakiego szpitala mam się udać i kim jest osoba pisząca to. Po kilku krótkich chwilach dostałam odpowiedź, która mnie zamurowała – pisała do mnie mama Harry’ego, która twierdziła, że nie ma czasu na wyjaśnienia. Od razu zerwałam się z łóżka, by przygotować się do szybkiego wyjścia, jednak dopiero po chwili zdałam sobie sprawę z tego, że to może być zwykły żart lub podstęp. Nie zwróciłam na to uwagi, bo chodziło o Harry’ego, który naprawdę mógł być w szpitalu.
Już chwilę później byłam na zewnątrz domu, niezgrabnie szukając w telefonie numeru na zamówienie taksówki.
***
Weszłam na salę najbliższego szpitala, miejsca, które już bardzo dobrze znałam. Zabierała mnie tu każda karetka, więc byłam pewna, że Loczek także tu trafił. Pomyślałam, że nie warto szukać go na ‘’chybił, trafił’’, dlatego od razu, pośpiesznym krokiem udałam się w stronę niskiej, starszej brunetki stojącej za ladą recepcji.
-Przepra… - zaczęłam, jednak przerwał mi dźwięk szpitalnego telefonu.
Kobieta spojrzała na mnie z obojętną miną, po czym odebrała telefon.
-Tak słucham? – zwróciła się do słuchawki. – Tak, mamy wolne terminy… Tak, dziękuję. Miłego dnia. Do widzenia. – odłożyła słuchawkę.
-Przepraszam, szukam Harry’ego Styles’a! – powiedziałam pośpiesznie, nerwowo stukając palcami o kamienne biurko.
-Jest pani kimś z rodziny? – spytała spokojnie, jakby nigdy nic, szukając czegoś w papierach.
-Nie, jestem jego… dziewczyną. – wyjaśniłam, po czym nerwowo zacisnęłam pięści.
-Niestety nie mogę pani wpuścić. – powiedziała, unosząc ramiona lekko ku górze.
-Ale… - zaczęłam, jednak znów nie dano i dokończyć.
-Hayley! – piękna, starsza kobieta, o długich brązowych włosach pomachała mi z drugiego końca korytarza.
-To mama Harry’ego, jestem tu z nią. – powiedziałam, odrywając wzrok od rodzicielki Zielonookiego.
-W takim razie… - recepcjonistka nie miała okazji dokończyć zdania, gdyż ile sił w nogach udałam się w kierunku matki Hazzy.
Biegłam przez korytarz, mimo, że nie powinnam. Jedyne co widziałam to migające twarze lekarzy i pacjentów, którym nie miałam okazji lepiej się przyjrzeć.
-Proszę panią! – powiedziałam, prawie wpadając w ramiona kobiety.
-Hayley, Harry jest w ciężkim stanie… Został pobity. – powiedziała, lekko obejmując mnie ramieniem.
Kolejne ukłucie w sercu. Strach znów przepełnił moją duszę. Wiedziałam, kto to zrobił, a przynajmniej domyśliłam się.
-Mogę go zobaczyć? – spytałam, czując wodę pod powiekami.
-Wejdź, skarbie. – powiedziała wskazując na drzwi tuż po prawej stronie.
Matka Harry’ego puściła moje ramię, pozwalając mi wejść do pomieszczenia, w którym leżał jej syn, jej najukochańszy syn. Złapałam za klamkę, co spowodowało jedynie wspomnienia wieczoru w domu mojego ojca. Czułam jak drżące ręce  bezsilnie starają się naprzeć całą swoją mocą na zimną, metalową klamkę, która była nieoporna.
-Pomogę ci. – powiedziała rodzicielka Loczka, która od kilku sekund przyglądała się moim zmaganiom.
-Przepraszam, nie czuję się na siłach. – wyjaśniłam, gdy ta otwierała drzwi.
Dokładnie rozejrzałam się po pomieszczeniu, którego wcześniej nie miałam okazji widzieć. Robiłam wszystko, by nie spojrzeć na biednego Harry’ego, który cierpiał. Wzrok jednak wygrał walkę z umysłem. Moim oczom od razu rzuciło się łóżko, a na nim Loczek. Leżał bez życia, okryty białą pościelą. Jego skroń była obandażowana białym materiałem, który zdążył nabrać czerwonej od krwi barwy. Piękne, zielone oczy chłopaka były zakryte powiekami. W Sali było słychać jedynie głośne dźwięki maszyny mierzącej tętno.
-Harry! – podeszłam do bezwładnego Loczka. – Harry, proszę cię!
Złapałam chłopaka za zimną rękę, która nie mogła sama utrzymać się w górze. Na chwilę spojrzałam na rodzicielkę Hazzy, która stała w drzwiach, ocierając ręką słone łzy, delikatne spływające po policzkach.
-Harry… - wyszeptałam ponownie.
Poczułam, że jedna z uronionych przeze mnie łez skapnęła z mojego policzka wprost na policzek Loczka, nad którym się pochylałam. Kropla cieczy od razu spadła na miękką pościel.
Przez dość długą chwilę wpatrywałam się w moją miłość, która nie mogła się obudzić. Miałam wielką nadzieję, na to, że w końcu samodzielnie wstanie, przytuli mnie i wszystko będzie dobrze… Dobra myśl jednak szybko odeszła, gdyż maszyna zaczęła wydawać z siebie coraz szybszy i cięższy odgłos. Mama Harry’ego od razu zawołała lekarza, jednak najwyraźniej nie mógł przyjść zbyt szybko. Urządzenie jakby oszalało! Wydało z siebie jeden, ciągły, długi pisk.
-Co się dzieje?! – krzyknęłam, spoglądając na brązowowłosą kobietę.
-Hayley, jego serce… Ono… Przestało bić! – zawołała. – Lekarz! Potrzebny lekarz! – wybuchła płaczem.
Ściskałam dłoń Harry’ego coraz mocniej, płacząc i nie mogąc tym samym złapać oddechu. Czułam jak się duszę, jak dławię się własnymi łzami, nie docierało do mnie to co się działo.
Nie minęło dziesięć sekund, gdy do Sali wpadł dobrze znany mi lekarz, razem z resztą załogi.
-Proszę się odsunąć! – warknął łysy mężczyzna.
Po chwili do pokoju weszły dwie pielęgniarki, które zaraz wygoniły nas z Sali, następnie zamykając pomieszczenie. Nie mogłam patrzyć na histerię, która ogarnęła rodzicielkę Harry’ego. Dwie kobiety mozolnie starały się ją opanować, podając jej silne środki uspokajające, które nie pomagały. Nie potrafiłam stać w miejscu, chciałam działać, ale to było całkiem niemożliwe. Miałam tylko jeden pomysł, tylko jedną szansę na jego zrealizowanie. Do głowy przyszła mi myśl, która nigdy wcześniej nie była mi znana, zawsze była daleka. Postanowiłam iść do ojca Harry’ego, zginąć, albo przeżyć. Nie miałam wyboru. Czułam wielką niechęć do tego człowieka. Przysporzył mi samych problemów… Chciałam jego śmierci, życzyłam mu tego co najgorsze, nie odpuściłam mu. Wiedziałam gdzie jest, wiedziałam gdzie pracuje, wiedziałam co teraz robi.
Wybiegłam ze szpitala, koło uszu puszczając wszystkie skierowane do mojej osoby słowa. Szłam przed siebie, zapominając o Bożym świecie. Płakałam, nie widząc dokładnie dokąd idę. Zdałam się na wyczucie. Kilka krótkich kilometrów do przebiegnięcia, kilka ścieżek, kilka domów.
***
Weszłam do dużego wieżowca, w centrum Londynu, w którym znajdowała się firma wycieczkowa. To właśnie tu pracował pan Styles. Był prezesem, dość dużej, dobrze opłacanej sieci, pozwalającej ludziom podróżować, za małe pieniądze.
Od razu udałam się na hol ekskluzywnego budynku, którego wnętrze przypominało pałac. Piękne obrazy, rzeźby, stoliki… Nie było jednak czasu na podziwianie uroków pomieszczenia. Biegiem udałam się do windy. Ludzie, którzy tu pracowali od razu zauważyli nastolatkę, która była uważana wręcz za intruza. Starali się dopytać mnie o co chodzi, dokąd się wybieram, zatrzymywali mnie, choć nie mieli szans, byłam zbyt uparta. Winda zamknęła się, nie byłam w niej jednak sama, była ze mną młoda kobieta, która liczyła około dwudziestu ośmiu lat.
-Wie pani, gdzie znajdę pana Styles’a? – zapytałam, nerwowo tupiąc nogą.
-Na trzecim piętrzę. Właśnie tam jadę. – uśmiechnęła się.
Nie odpowiedziałam jej. Gdy tylko drzwi windy otworzyły się, wręcz z niej ‘’wypadłam’’. Od razu zobaczyłam przed sobą długi na jakieś dwadzieścia metrów korytarz, przez który zaczęłam biec. Po drodze mijałam tabliczki z imionami pracowników, którzy mieli swoje biura, w pokojach za drzwiami. McCoy, Brawn, Colins… Robinson, James… Styles! Znalazłam!
Nie zamierzałam pukać i czekać, aż łaskawie poprosi mnie do środka. Gwałtownie przekręciłam klamkę, wchodząc do niewielkiego pomieszczenia, w którym znajdowała się szafka zapełniona papierami i biurko, za którym siedział ojciec Harry’ego.
-Kogo ja widzę? – powiedział z wścibskim uśmiechem na twarzy. – Ukochana dziewczyna mojego syna, tak? Córka mojej kochanki, tak?
-Posłuchaj, masz zniknąć z naszego życia! Raz na zawszę! – krzyknęłam składając ręce na piersi.
-Chcesz mnie zabić? – zaśmiał się, wstając z krzesła biurowego. – Nie dasz rady, kochanie.
Pokręciłam głową. Nie wiedziałam jak się zachować. Nie wiedziałam co skłoniło mnie do przyjścia w to miejsce. Nie wiedziałam dlaczego nagle ogarnął mnie taki strach.
-Już się boisz, piękna? – mruknął, idąc w moim kierunku.
Postawiłam gwałtowny krok w tył, wpadając plecami na półkę, strącając tym samym małe, drewniane pudełko, które chwilę później z hukiem roztrzaskało się na podłodze rozrzucając po pomieszczeniu małe, drewniane kawałki, a także… pistolet. Najzwyklejszy na świecie pistolet, przypominający te, z filmów o policjantach i bandytach. Zanim pan Styles zdążył zauważyć, że jego broń zawitała światło dzienne, udało mi po nią schylić. Nie mam pojęcia dlaczego to zrobiłam, dlaczego wzięłam ją do rąk, nie wiem co mną kierowało, po prostu pociągnęła mnie za sobą. 


-Co zamierzasz? – ojciec Harry’ego wydał z siebie pomruk strachu, chwilę później zaczął się cofać, z każdym krokiem w tył oddalał się coraz bardziej.
-Zabić cię. – szepnęłam, zupełnie nad sobą nie panując.
Wstąpiło we mnie coś dziwnego, co nie dawało za wygraną.
Odbezpieczyłam pistolet.
Trzymając go obiema rękami, wyciągnęłam go przed siebie celując w kochanka matki.
Z każdą sekundą wpatrywania się w bezbronnego mężczyznę, moje ręce drżały coraz bardziej.
Jedna sekunda.
Jeden strzał.
Jedna szansa.
-Nie musisz tego robić, kochanie. – starał się mnie uspokoić.
-Nie mów tak do mnie! – krzyknęłam.
-Nie jesteś taka, skarbie! – powtórzył próbę.
-Powiedziałam coś? – mój ton stawał się coraz ostrzejszy.
-Hayley! – powiedział ze stoickim spokojem.
-Daj mi spokój! – wrzasnęłam pociągając za spust.
Pistolet upadł na ziemię, wydając z siebie głośny dźwięk.
Zamknęłam oczy. Nie chciałam wiedzieć co się stanie. Otworzyłam je dopiero po paru sekundach. Zobaczyłam przed sobą zakrwawione ciało pana Styles’a. Pocisk trafił prosto w jego serce. Na ścianie było widać ślady rozpryśniętej krwi.
-Co ja zrobiłam? – szepnęłam głośno, zalewając się jednocześnie potokiem łez. – Zabiłam go…
Od razu schowałam twarz w dłoniach, nie mogłam znieść tego okropnego widoku.
Dopiero teraz zaczęłam racjonalnie myśleć. Wiedziałam, że zaraz zbiegną się tu ludzie, zobaczą, że to ja mam krew ojca Harry’ego na rękach, dowiedzą się, że zginął z mojej ręki. Po chwili zdałam sobie sprawę z tego, że on naprawdę nie żyje. To była tylko i wyłącznie moja wina. Nie mogłam z tym żyć. Nie przemyślałam tego. Nie miałam już siły, dalej przez to iść.
Schyliłam się, podnosząc z ziemi broń. Po raz kolejny odbezpieczyłam ją. Przystawiłam pistolet do skroni, czując w głowie ucisk. To był już koniec mojego. Nie miałam dla kogo ciągnąć go dalej. Zupełnie nie pamiętałam o dziecku, o tym, że Harry mógł zostać jednak uratowany.
Usłyszałam dobijanie się do drzwi.
Na własnej skórze poczułam ogromną presję.
Pociągnęłam za spust…

Koniec

7 komentarzy:

  1. Cooo?!?!?!?!?!?!!!!! Jak to ? Dlaczego?!

    OdpowiedzUsuń
  2. O Jezu!! Nie wiem, co powiedzieć, a raczej napisać.
    Nie sądziłam, że tak to zakończysz, ale podoba mi się. Tzn. nie cieszę się, że zginęło tyle osób, ale rozdział napisany jest perfekcyjnie, więc dlatego go lubię. ;D

    OdpowiedzUsuń
  3. jesteś hcgbhuygefhcd . napisałaś cudowny rozdział mimo żę straszny , jestem pod wrażeniem , zawsze byłam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Boze co ty zrobilas?!

    OdpowiedzUsuń
  5. Ona umrze! Nie NIE!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  6. Co??!! Dlaczego??! Ona nie może umrzeć i Hazz to samo! Błagam nie rób tego... A ogólnie to całe opowiadanie jest MEGA ZAJBISTE i szkoda ze się już kończy :-( ale mam nadzieję że następne twoje opowiadanie będzie tak samo zajebiste jak to ;-)

    OdpowiedzUsuń
  7. nie podoba mi sie ten, jak rowniez poprzedni rozdzial. to takie nierealne i bez sensu, specjalne wymyslane. malo w tym prawdziwego życia. xd a tak lubilam to opowiadanie, szkoda, ze konczysz je w taki sposób.

    OdpowiedzUsuń

Szablon by S1K