Po za tym skończyły mi się ferie, co sugeruje tylko jedno - posty jedynie w weekendy.
No cóż, takie życie. :)
Mam nadzieję, że zostaniecie ze mną, by towarzyszyć Hayley w jej przygodzie.
Przed nami jeszcze jakieś 10-20 rozdziałów (być może nawet mniej).
W sumie nie powinnam pisać o tym co będzie za jakieś 10 tygodni, bo do tego jeszcze daleko, ale po prostu chcę Was ostrzec. No i znowu zaczynam zmieniać temat...
Więc, podsumowując posty będą pojawiać się w weekendy (piątek, sobota, niedziela).
Dziękuję też za ponad 12000 odwiedzin bloga! Jesteście wspaniali, a co najważniejsze - widzę, że jesteście. :)
Nie przedłużając zapraszam na rozdział, który nie wyszedł tak jak chciałam, ale skoro jest już gotowy, niech zostanie. :)
PS: Jeśli macie pytania dotyczące bloga (i nie tylko) zapraszam - http://ask.fm/angelikaa2312
___________________________________________________
Po raz kolejny miałam okazję obudzić się w tym samym miejscu
– w Londyńskim szpitalu. Znane mi już okropne, białe ściany, niebieska pościel
i ‘’pikająca’’ maszyna…
W mojej Sali było jak zawsze duszno, a nasiliło się to ze
względu na matkę, która paliła papierosy w pomieszczeniu, w którym nie powinna.
Już zdążyłam zapomnieć jak okropną kobietą jest, jednak udało jej się
przypomnieć mi wszystko co zrobiła. Z trudem zaciskałam pięści, licząc na to,
że lada moment do Sali wbiegnie jakiś starszy mężczyzna w białym kitlu, który
uświadomi moją matkę, że są miejsca, w których palenie tytoniu jest surowo
zabronione.
Przez długi czas zastanawiałam się, dlaczego podczas ciąży wypala
jednego papierosa po drugim. Nie miałam pojęcia, dlaczego jest taka obojętna w
stosunku do dziecka, które jeszcze nie przyszło na świat i do mnie (leżałam
przecież w szpitalu, a mój stan nie był dobry). Z uwagą przyglądałam się jej
zachowaniu. Dopiero po krótkim czasie zauważyłam, że jej włosy straciły blask,
nabierając przy tym popielatego odcieniu. Nie były już tak żywe, błyszczące i
piękne jak kiedyś. Jej oczy również przestały świecić, tym cudownym, młodzieńczym
blaskiem, a skóra wokół nich stała się nieelastyczna, powstały na niej lekkie,
płytkie zmarszczki. Jej twarz przestał ozdabiać lekki, świeży makijaż, który
zawsze odejmował jej jakieś pięć lat. Teraz go brakowało. Piękne, eleganckie
spódnice zamieniły się w przetarte dżinsy, a gustowne koszule w rozciągnięte
koszulki i bluzy. Nie wiedziałam skąd ta zmiana, może nawet nie chciałam
wiedzieć. Czułam, ze coś za tym stoi.
Jeszcze raz dokładnie oplotłam wzrokiem rodzicielkę, która
powolnym ruchem ust wypuściła z nich szarą, gęstą powłokę dymu, następnie
wyrzucając peta przez otwarte okno, którym wlatywało świeże, wiosenne
powietrze. Kobieta odwróciła się w moją stronę spoglądając na mnie wymijająco.
Na jej twarzy pojawił się nieznaczny uśmiech, który zaraz zniknął. Sięgnęła do
kieszeni wyciągając z niej paczkę z firmy Malboro, na której wypisane były ostrzeżenia
mówiące o tym, że papierosy zabijają i niszczą płuca. Matka przez chwile wbiła
spojrzenie w czerwono-białą paczkę, jak gdyby szukała odpowiedzi na pytanie,
które ją dręczy.
-Weźmiesz kolejnego? – spytałam półszeptem.
Rodzicielka podniosła na mnie wzrok, który sugerował mi,
żebym się nie wtrącała.
-To mój wybór. – rzuciła, po czym otworzyła paczkę
wyciągając z niej jednego papierowa.
-Szkoda, że nie dziecka. – przetarłam oczy dłonią.
-Będzie zdrowe. – włożyła papierosa do ust, po czym z
kieszeni bluzy wyjęła pomarańczową zapalniczkę.
-Nie byłabym tego taka pewna. – szepnęłam cicho, praktycznie
niesłyszalnie.
Nie chciałam rozpoczynać kolejnej kłótni. Nie tak dawno
skończyłyśmy dyskusję na temat mojego wyjazdu do ojca, który w rzeczywistości
jest zwykłym ćpunem, który powinien czym prędzej trafić do więzienia.
Bezlitosny dupek,
pomyślałam przywołując w głowie twarz ojca przytrzymującego mnie usilnie przy
ścianie. Okropny widok ciemnego, brudnego pokoju za jego plecami, a także jego dwóch
nietrzeźwych, niespełna umysłu kolegów. Najgorsze wspomnienia, które mogły mi
wtedy towarzyszyć…
Z przemyśleń wyrwał mnie stary, łysy lekarz, który szybkim
krokiem wpadł do Sali. Jego wizyta w tym pomieszczeniu sprawiła, że szybko
zerwałam się z łóżka, pozwalając sobie usiąść (a była to jedyna czynność, którą
mogłam swobodnie wykonać).
-Mam dla Was wiado… - zaczął, jednak nie dokończył, gdyż
jego wzrok wbił się w papierosa, trzymanego w ręce mojej matki. – Co pani
wyprawia? – krzyknął.
-Musiałam zapalić! To wszystko przez te nerwy! – wyjaśniła,
równie wysokim tonem.
-Nie wspominając o tym, że jest pani w ciąży, chcę
przypomnieć, że jesteśmy teraz w szpitalu, wśród chorych ludzi. – wyjaśnił tym
razem spokojniej.
-Przepraszam za matkę. – powiedziałam cicho.
-To nie Twoja wina Hayley. – uśmiechnął się nieznacznie, po
czym westchnął i znów spoważniał. – To może być dla ciebie szok… Nawet nie wiem
jak Ci to powiedzieć… Hayley, jesteś w ciąży!
Na te słowa po prostu zamarłam. Nie miałam odwagi spojrzeć
na matkę. Moje serce biło szybko i niekontrolowanie. Ostatnie zdanie
wypowiedziane przez mężczyznę było jak porządny kop od życia.
co jaka ciąża ??powiedz ze to harry jest ojcem dziecka , czekam na next !!
OdpowiedzUsuńWow ciąża? Jak mam wytrzymac do weekendu? Mi tez ferie juz się kończą; (
OdpowiedzUsuńO cholera! Harry przy bity będzie prawda?
OdpowiedzUsuńWOW!!
OdpowiedzUsuńŁohoho... Cóż za informacje. No nie wytrzymam!!
Tak serio, to mama Hayley działa mi na nerwy. Ale to nie jest istotne...
Szkoda, że ta wena tak uciekła, ale mam nadzieję, że szybko wróci i na blogu będą pojawiać się geniaalnee rozdziały, których nikt nie będzie w stanie przebić ;D Ach... No i gdyby były ciut dłuższe byłoby świetnie.
A tak poza tym... KOCHAM TWOJE DZIEŁO!! <33333 ;*
Co ?! Ciąża wow masz pomysły;)
OdpowiedzUsuń