niedziela, 2 marca 2014

Rozdział 32

Przepraszam za tą długą nieobecność, ale wena jakoś mi nie towarzyszyła...
Po za tym skończyły mi się ferie, co sugeruje tylko jedno - posty jedynie w weekendy.
No cóż, takie życie. :)
Mam nadzieję, że zostaniecie ze mną, by towarzyszyć Hayley w jej przygodzie.
Przed nami jeszcze jakieś 10-20 rozdziałów (być może nawet mniej).
W sumie nie powinnam pisać o tym co będzie za jakieś 10 tygodni, bo do tego jeszcze daleko, ale po prostu chcę Was ostrzec. No i znowu zaczynam zmieniać temat...
Więc, podsumowując posty będą pojawiać się w weekendy (piątek, sobota, niedziela).
Dziękuję też za ponad 12000 odwiedzin bloga! Jesteście wspaniali, a co najważniejsze - widzę, że jesteście. :)
Nie przedłużając zapraszam na rozdział, który nie wyszedł tak jak chciałam, ale skoro jest już gotowy, niech zostanie. :)
PS: Jeśli macie pytania dotyczące bloga (i nie tylko) zapraszam -  http://ask.fm/angelikaa2312
___________________________________________________



Po raz kolejny miałam okazję obudzić się w tym samym miejscu – w Londyńskim szpitalu. Znane mi już okropne, białe ściany, niebieska pościel i ‘’pikająca’’ maszyna…
W mojej Sali było jak zawsze duszno, a nasiliło się to ze względu na matkę, która paliła papierosy w pomieszczeniu, w którym nie powinna. Już zdążyłam zapomnieć jak okropną kobietą jest, jednak udało jej się przypomnieć mi wszystko co zrobiła. Z trudem zaciskałam pięści, licząc na to, że lada moment do Sali wbiegnie jakiś starszy mężczyzna w białym kitlu, który uświadomi moją matkę, że są miejsca, w których palenie tytoniu jest surowo zabronione.
Przez długi czas zastanawiałam się, dlaczego podczas ciąży wypala jednego papierosa po drugim. Nie miałam pojęcia, dlaczego jest taka obojętna w stosunku do dziecka, które jeszcze nie przyszło na świat i do mnie (leżałam przecież w szpitalu, a mój stan nie był dobry). Z uwagą przyglądałam się jej zachowaniu. Dopiero po krótkim czasie zauważyłam, że jej włosy straciły blask, nabierając przy tym popielatego odcieniu. Nie były już tak żywe, błyszczące i piękne jak kiedyś. Jej oczy również przestały świecić, tym cudownym, młodzieńczym blaskiem, a skóra wokół nich stała się nieelastyczna, powstały na niej lekkie, płytkie zmarszczki. Jej twarz przestał ozdabiać lekki, świeży makijaż, który zawsze odejmował jej jakieś pięć lat. Teraz go brakowało. Piękne, eleganckie spódnice zamieniły się w przetarte dżinsy, a gustowne koszule w rozciągnięte koszulki i bluzy. Nie wiedziałam skąd ta zmiana, może nawet nie chciałam wiedzieć. Czułam, ze coś za tym stoi.
Jeszcze raz dokładnie oplotłam wzrokiem rodzicielkę, która powolnym ruchem ust wypuściła z nich szarą, gęstą powłokę dymu, następnie wyrzucając peta przez otwarte okno, którym wlatywało świeże, wiosenne powietrze. Kobieta odwróciła się w moją stronę spoglądając na mnie wymijająco. Na jej twarzy pojawił się nieznaczny uśmiech, który zaraz zniknął. Sięgnęła do kieszeni wyciągając z niej paczkę z firmy Malboro, na której wypisane były ostrzeżenia mówiące o tym, że papierosy zabijają i niszczą płuca. Matka przez chwile wbiła spojrzenie w czerwono-białą paczkę, jak gdyby szukała odpowiedzi na pytanie, które ją dręczy.
-Weźmiesz kolejnego? – spytałam półszeptem.
Rodzicielka podniosła na mnie wzrok, który sugerował mi, żebym się nie wtrącała.
-To mój wybór. – rzuciła, po czym otworzyła paczkę wyciągając z niej jednego papierowa.
-Szkoda, że nie dziecka. – przetarłam oczy dłonią.
-Będzie zdrowe. – włożyła papierosa do ust, po czym z kieszeni bluzy wyjęła pomarańczową zapalniczkę.
-Nie byłabym tego taka pewna. – szepnęłam cicho, praktycznie niesłyszalnie.
Nie chciałam rozpoczynać kolejnej kłótni. Nie tak dawno skończyłyśmy dyskusję na temat mojego wyjazdu do ojca, który w rzeczywistości jest zwykłym ćpunem, który powinien czym prędzej trafić do więzienia.
Bezlitosny dupek, pomyślałam przywołując w głowie twarz ojca przytrzymującego mnie usilnie przy ścianie. Okropny widok ciemnego, brudnego pokoju za jego plecami, a także jego dwóch nietrzeźwych, niespełna umysłu kolegów. Najgorsze wspomnienia, które mogły mi wtedy towarzyszyć…
Z przemyśleń wyrwał mnie stary, łysy lekarz, który szybkim krokiem wpadł do Sali. Jego wizyta w tym pomieszczeniu sprawiła, że szybko zerwałam się z łóżka, pozwalając sobie usiąść (a była to jedyna czynność, którą mogłam swobodnie wykonać).
-Mam dla Was wiado… - zaczął, jednak nie dokończył, gdyż jego wzrok wbił się w papierosa, trzymanego w ręce mojej matki. – Co pani wyprawia? – krzyknął.
-Musiałam zapalić! To wszystko przez te nerwy! – wyjaśniła, równie wysokim tonem.
-Nie wspominając o tym, że jest pani w ciąży, chcę przypomnieć, że jesteśmy teraz w szpitalu, wśród chorych ludzi. – wyjaśnił tym razem spokojniej.
-Przepraszam za matkę. – powiedziałam cicho.
-To nie Twoja wina Hayley. – uśmiechnął się nieznacznie, po czym westchnął i znów spoważniał. – To może być dla ciebie szok… Nawet nie wiem jak Ci to powiedzieć… Hayley, jesteś w ciąży!
Na te słowa po prostu zamarłam. Nie miałam odwagi spojrzeć na matkę. Moje serce biło szybko i niekontrolowanie. Ostatnie zdanie wypowiedziane przez mężczyznę było jak porządny kop od życia.

5 komentarzy:

  1. co jaka ciąża ??powiedz ze to harry jest ojcem dziecka , czekam na next !!

    OdpowiedzUsuń
  2. Wow ciąża? Jak mam wytrzymac do weekendu? Mi tez ferie juz się kończą; (

    OdpowiedzUsuń
  3. O cholera! Harry przy bity będzie prawda?

    OdpowiedzUsuń
  4. WOW!!
    Łohoho... Cóż za informacje. No nie wytrzymam!!
    Tak serio, to mama Hayley działa mi na nerwy. Ale to nie jest istotne...
    Szkoda, że ta wena tak uciekła, ale mam nadzieję, że szybko wróci i na blogu będą pojawiać się geniaalnee rozdziały, których nikt nie będzie w stanie przebić ;D Ach... No i gdyby były ciut dłuższe byłoby świetnie.
    A tak poza tym... KOCHAM TWOJE DZIEŁO!! <33333 ;*

    OdpowiedzUsuń

Szablon by S1K